Dzisiejszy dzień w szkole był czymś w rodzaju mojej życiowej porażki. Niedosyć, że nauczyciele nie żałowali nam ilości zadanego na następne zajęcia materiału, to jeszcze na pierwszym treningu w tej szkole naciągnęłam sobie mięsień.
Takim pechem mogła poszczycić się tylko Madeline Barkley. Ledwo zgodziłam się na granie w szkolnej drużynie, a już zdążyłam sobie coś zrobić.
Wracałam właśnie na pieszo do domu, ponieważ jeszcze średnio ogarniałam autobusy w Hawthorne, a na początku chciałabym się nauczyć chociaż jak trafić ze szkoły do domu bez używania nawigacji.
Ethan tak samo jak i Connor nie pojawili się dzisiaj w szkole. Miałam taki zły dzień, że nawet nie dbałam o to czemu ich nie było.
Na ulicy usłyszałam głośny warkot silnika, który stopniowo zaczął się nasilać, mimo mojego przyspieszenia kroku. Nagle zamaskowany mężczyzna na motorze, zatrzymał się przede mną, wjeżdżając przy tym na chodnik. Zdjął kask i gdy zobaczyłam te same piwne oczy, co w sobotę przed moimi drzwiami, zamarłam.
Wykrzywił swoje świeżo rozcięte usta w łobuzerski uśmiech i nie wahając się nawet chwili, podszedł do mnie z filuternym uśmiechem. Serce zaczynało bić mi coraz szybciej i jedyne co była w stanie wykreować teraz moja głowa, to sposób ucieczki.
W razie wypadku, popchnę go na wystającą z motora rurę wydechową i zniknę w alejce po mojej lewej.
Chciał złożyć na moim policzku pocałunek, jednak ja w ostatniej chwili odsunęłam się na bezpieczną odległość.
— Nie bój się mnie. Nie zagrażam ci, póki jesteś miła — zaśmiał się, a ja odwróciłam wzrok w stronę lampy, która była zdecydowanie dużo ciekawszym widokiem, niż on. — Nic nie powiesz? Szkoda.
Nie chciałam z nim gadać. Teraz wyglądał jeszcze groźniej, niż ostatnio i szczerze nie paliło mi się do pakowania w niepotrzebne problemy.
— Muszę iść — odezwałam się po chwili, chcąc wyminąć mężczyznę, ale on zatrzymał mnie swoim ciałem i ze śmiechem złapał mnie za ramiona.
— Oj, co za cykor. Ostatnio byłaś jakoś bardziej wygadana — stwierdził, a ja wyrwałam się z jego uścisku i burknęłam.
— Nie jestem cykorem. Po prostu nie mam żadnej ochoty z tobą rozmawiać — powiedziałam pewnie, zgodnie z prawdą. Byłabym wdzięczna, gdyby dał mi po prostu spokój.
— Miło — powiedział ironicznie po czym dodał. — Drugi raz nie pozwolę ci uciec. Wystarczy, że ostatnio mnie oszukałaś.
— Czego ty ode mnie chcesz? — zapytałam zmęczona jego obecnością.
Nie dosyć, że nie miałam siły po tym wykańczającym dniu to jeszcze ten się do mnie przyczepił niewiadomo z jakiego powodu.
Nie rozumiałam czego chciał. Poznał mnie przypadkiem, chciał ze mną gdzieś wyjść i teraz dorywa mnie na środku ulicy. To nie było normalne. W szczególności, że nie był człowiekiem, który niósł za sobą bezpieczeństwo i spokój. Mógł zrobić mi wszystko, a ja nie byłam taka pewna czy w razie wypadku umiałabym się obronić.
— Dużo. Zaciekawiłaś mnie — znowu się uśmiechnął w ten swój chory sposób.
Wyglądał i zachowywał się jakby miał w planach zrobić coś z czego słynie prawdziwy psychopata. O ile nim nie był.
— Czym? — zapytałam podejrzliwie, a ten się łobuzersko uśmiechnął.
— Samą sobą — odpowiedział i położył rękę na moim policzku.
CZYTASZ
Imperfection
RomansaNigdy nie chciałam, żebyś był perfekcyjny. Perfekcja była nudą. Nie stanowiła dla mnie żadnego wyzwania. A ty byłeś moim najciekawszym, a zarazem najcięższym wyzwaniem. To co było w tobie perfekcyjne, to twoja niedoskonałość. I jeżeli byłoby trzeba...