Rozdział piąty, w którym zbyt długo na mnie patrzy

1.7K 62 8
                                    

LAVENDER

— No i jaki był? — dopytywała mnie Mickey, gdy dosiadła się do mojej ławki.

Zagryzłam wargę, próbując poskromić cisnący się na moje usta uśmiech. Wzruszyłam ramionami i oparłam podbródek na dłoniach.

— Chyba całkiem spoko — rzuciłam po prostu, na co zaczęła podskakiwać na krześle i uderzać rękami o blat stolika jak głupia.

— Dał ci swój numer?

W odpowiedzi pokręciłam głową. Nie brałam nigdy od nikogo numeru i w tym wypadku również nie chciałam tego robić. To, że to była jedna z najlepszych nocy w moim życiu, nic nie znaczyło. Lepiej było urwać ten kontakt, nim rozwinąłby się w niebezpiecznym kierunku, dlatego cieszyłam się, że on również nie naciskał na wymienienie się kontaktami. To oznaczało, że już więcej się nie spotkamy i z tego powodu powinno być mi przykro, ale nawet jeśli trochę było, to jednocześnie tak było lepiej.

Wrzawa w sali nieco ucichła, więc spodziewałam się, że wszedł nauczyciel, zatem sięgnęłam do plecaka, by wypakować swoje rzeczy. Kiedy wróciłam do pionu, zauważyłam konsternację na twarzy Mickey, więc powiodłam wzrokiem tam, gdzie patrzyła. I wtedy oblał mnie zimny pot.

Boże.

Znieruchomiałam, podczas gdy moja przyjaciółka wbiła we mnie spojrzenie pod tytułem „czy ja mam zwidy?". Nie, nie masz zwidów, Mickey.

— Vendy... — wyszeptała zdławionym głosem. — Czy to przypadkiem nie... on?

Sapnęłam i z tego całego stresu łzy stanęły mi w oczach. Zaczęłam się tak denerwować, że ręce zaczęły mi się trząść, więc schowałam je pod blat, byle moja przyjaciółka tego nie zauważyła. Na szczęście była zbyt podekscytowana tym faktem, by zauważyć mój atak paniki. Było mi duszno, chciałam jak najszybciej wyjść z sali, ale nie było nawet mowy, bym to zrobiła, bo moje nogi przemieniły się w galaretki.

— Jezu, Vendy... jaka była szansa na to, by nasz nowy nauczyciel był... — nie dokończyła, bo bez zastanowienia zatkałam jej usta dłonią. Odepchnęła moją rękę i pochyliła się w moją stronę, by pisnąć: — Ciekawe czy cię pozna!

Liczyłam na to, że nie, choć prawdopodobieństwo, że jednak będzie odwrotnie, było nadzwyczaj wysokie.

— Dzień dobry. Nazywam się Grayson Briscoe... — Dalszej części jego wypowiedzi nie usłyszałam.

Grayson Briscoe.

Tak nazywał się mężczyzna, który na jedną noc stał się mi bliższy niż ktokolwiek na tym świecie. Powtórzyłam kilkukrotnie w myślach jego imię i nazwisko i już wiedziałam, że tak łatwo się ich stamtąd nie pozbędę.

Zaczął zajęcia od tłumaczenia paru zadań, ale wyłączyłam się, wciąż odtwarzając w głowie to, co między nami zaszło i próbując jakoś dopasować mężczyznę, który stał przed tablicą do tej sytuacji. To było tak absurdalne, że zaczynałam się zastanawiać, czy przypadkiem mi się to nie przyśniło. Jak wielka szansa była na to, by mężczyzna, z którym się przespałam, był jednocześnie moim nowym nauczycielem od algebry? Sądziłam, że zerowa, a tu się okazuje, że los potrafi być przewrotny.

— Może ktoś spróbuje rozwiązać to zadanie? — zapytał, wybudzając mnie z otępienia.

Zaprosił do tablicy chłopaka siedzącego przede mną i tym samym wystawił mnie na swój widok. I nie minęła nawet sekunda, a jego wzrok padł na mnie. Ta nić porozumienia, która w tamtym momencie się między nami pojawiła, była wręcz szokująca. Oboje byliśmy równie zmieszani tą sytuacją i jasno można było to odczytać z jego twarzy, jak i zapewne z mojej.

Incredible Fate +18 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz