Rozdział dwudziesty pierwszy, w którym nienawidzę swojego życia

1.1K 44 10
                                    

LAVENDER

Gdy byłam dzieckiem, z niecierpliwością oczekiwałam świąt. Prezenty, spotkanie z rodziną, góra jedzenia i śmiech, który wypełniał pomieszczenie – to coś, na co czekałam cały rok. Jednak kiedy dorastasz i zdajesz sobie sprawę, że ten czas to było zaledwie przedstawienie odgrywane przez dorosłych, którzy chcieli, by dzieci choć na moment miały uśmiech na twarzach i udawali miłość, święta zaczynają tracić swój blask i stają się znienawidzonym okresem w roku. Nienawidziłam fałszu, który niosły ze sobą święta. Każdy był wtedy sztuczny i udawał, że mu na tobie zależy, choć prawda była zupełnie inna.

Dwa dni temu podjęłam jedną z ważniejszych decyzji w moim życiu i jednocześnie sprawiłam sobie prezent gwiazdkowy. Te święta miałam spędzić bez matki-alkoholiczki, która wrzeszczałaby na mnie i z kolejnego dnia zrobiłaby piekło, dopisując przy tym do listy pod tytułem Dlaczego nienawidzę świąt Bożego Narodzenia? kolejny punkt. Przedwczoraj zadzwoniłam do ojca i poprosiłam go, by zabrał ją na odwyk. To właśnie był mój tegoroczny prezent gwiazdkowy i miałam nadzieję, że będzie to też prezent dla niej.

Dzieci nigdy nie powinny podejmować takich decyzji. To dorośli powinni nas naprawiać i to my powinniśmy popełniać błędy, z których będą nas wyciągać. To nie my powinniśmy sprzątać ich bałagan. Nie my powinniśmy patrzeć, jak się staczają i nigdy, przenigdy nie powinniśmy słyszeć od nich słów, przez które sami upadamy.

Bycie rodzicem jest cholernie ciężkie, ale gdybym ja nim była, nigdy nie sprawiłabym, że moje dziecko przestanie kochać siebie. Nigdy nie sprawiłabym, że przeze mnie moje dziecko będzie cierpieć. Nigdy nie sprawiłabym, że moje dziecko będzie bało się wrócić do domu. I nigdy, przenigdy nie sprawiłabym, by siedziało w nocy w swoim pokoju i wypłakiwało sobie oczy.

Kochałam moją matkę, a jednocześnie tak bardzo jej nienawidziłam.

— Nie chcesz jechać ze mną do Atlanty?— zagadnął tata, gdy ambulans odjechał spod mojego domu.

Nie miałam wątpliwości, że sąsiedzi wyglądali z okien, bo mama narobiła strasznego krzyku i zwyzywała sanitariuszy, nim środki uspokajające zaczęły działać. Patrzyłam na nią i w ogóle jej nie poznawałam. Nie była tą samą osobą, co kiedyś i nie byłam pewna, czy jeśli odwyk jej pomoże, to będę w stanie spojrzeć jej w oczy. Nie znałam już tej kobiety.

— Nie, wolę zostać tutaj — odparłam cicho, ciaśniej oplatając się w talii ramionami.

— Będziesz sama? W święta?

Pokiwałam głową i zerknęłam na niego.

— To dzień jak co dzień.

Zacisnął wargi w cienką kreskę.

— Jeśli będziesz jeszcze czegoś potrzebować...

— Napiszę — mruknęłam, dokańczając jego zdanie i bez pożegnania ruszyłam do drzwi wejściowych.

Trzasnęłam nimi, oparłam się o drewno i stoczyłam na ziemię. Skuliłam się w kłębek i przepłakałam całą noc. Czułam ulgę, a jednocześnie coś w środku ściskało mnie z powodu straty. To nie było życie, więc dlaczego tak bardzo za nią tęskniłam i chciałam, by tu wróciła i wszystko było po staremu?

W Wigilię zrobiłam makaron z warzywami i dokupiłam do tego ciasto czekoladowe z supermarketu. Phoebe pewnie by mnie przeklęła, gdyby dowiedziała się, że nie wzięłam ciasta z kawiarni, ale wiedziałam, że wcisnęłaby mi je za darmo. Nie lubiłam brać rzeczy za darmo. Wtedy czułam się, jakbym nie doceniała pracy osoby, która to coś zrobiła.

Incredible Fate +18 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz