GRAYSON
W niedzielę pojechałem do Cinammon Toast tuż po dziesiątej, czyli niemalże w godzinę otwarcia. Liczyłem, że zastanę tam Lavender, ale od kelnerki, Abigail – jak zdołałem się zorientować – dowiedziałem się, że nie przyszła do pracy. Zmartwiło mnie to i wypytałem ją, czy coś się stało, ale ona stwierdziła, że czasem po prostu tak ma, że potrzebuje chwili oddechu. Nie pocieszyło mnie to. Chciałem do niej napisać, ale z drugiej strony nie chciałem się jej narzucać.
Zacząłem denerwować się jeszcze bardziej, gdy w poniedziałek i wtorek nie przyszła na zajęcia.
— Proszę mi podać jej adres — błagałem jej szefową z kawiarni, kiedy tylko zdołałem tu dotrzeć po pracy.
— Nie mogę udzielać takich informacji — powiedziała skruszona. — Nie sądzę również, by Vendy sobie tego życzyła. — Skrzywiła się i westchnęła ciężko. — To dziecko ma problemy i wiem, że pomoc jest jej potrzebna, ale wtrącanie się w to wszystko tylko pogarsza sprawę. Ona jest wojowniczką i jeśli ktoś usiłuje jej pomagać, a ona tego nie chce, to jeszcze bardziej się w sobie zamyka.
— Na tyle zdołałem ją poznać — przyznałem jej rację i podrapałem się po karku. — Ale wiem też, że sama nie poprosi o pomoc, bo jestem taki sam. — Coś ścisnęło mnie w dołku, gdy to powiedziałem. — Straciłem żonę rok temu. — Zamrugałem kilkukrotnie, by zamaskować niechciane oznaki słabości. — I do dziś nie potrafię o tym rozmawiać.
Kobieta przyglądała mi się przez chwilę z żalem w oczach, po czym westchnęła ciężko i na moment przymknęła powieki.
— Dobrze, niech panu będzie, ale proszę nie mówić jej, że to ode mnie.
— Oczywiście.
Sięgnęła po kartkę, zapisała tam ulicę i numer domu, więc kilkukrotnie jej podziękowałem i wyszedłem z kawiarni najszybciej jak się dało. Odpaliłem samochód, wpisałem w GPSa adres, by przypadkiem nie minąć właściwej posesji i ruszyłem w drogę. Dudniłem palcami o kierownicę, bo zaczynałem się stresować. Nie wiedziałem, w jakim stanie ją zastanę i co ją skłoniło do opuszczenia dnia w pracy i dwóch szkoły.
Zaparkowałem dwa domy dalej, by nie zwracać uwagi sąsiadów i skierowałem się do właściwego domu. Odetchnąłem trzy razy, nim zapukałem do drzwi. Postawiłem krok do tyłu, by przypadkiem nimi nie oberwać.
Stałem dłuższą chwilę, ale nikt się nie pojawił, więc zapukałem jeszcze raz. Już miałem zrezygnować, ale drzwi skrzypnęły i przez wąską szparę zauważyłem jej podpuchnięte oko.
— Lavender — wypowiedziałem delikatnie, bojąc się, że ją spłoszę.
— Coś się stało? — Miała tak zachrypnięty i cichy głos, że zaczynałem się martwić.
— Możemy porozmawiać?
Pokręciła ledwo widocznie głową.
— Proszę.
Spuściła wzrok i przestąpiła z nogi na nogę, a potem uchyliła drzwi na tyle, bym mógł wstąpić do środka.
— Mamy nie ma — uprzedziła mnie chrapliwie.
Była opatulona kocem, jej nos był czerwony, a włosy niesfornie wypadały z kucyka. Machinalnie dotknąłem dłonią jej czoła, przekonując się, że miała gorączkę.
— Jesteś rozpalona, bierzesz jakieś leki? — zmartwiłem się.
Pokiwała głową, ale nie bardzo mnie to przekonało. Odwróciła się i ruszyła w głąb domu, więc podążyłem za nią. Mieszkała skromnie, jak przeciętna rodzina, która raczej żyła z miesiąca na miesiąc.
CZYTASZ
Incredible Fate +18 ✔
RomancePo radykalnej zmianie w życiu i przeprowadzce na przedmieścia Austin, Lavender stara się zachować resztki normalności. Nie chce odstawać od rówieśników, dlatego z chwilą, gdy przekracza mury nowej szkoły, postanawia, że za wszelką cenę pokaże wszyst...