Rozdział czternasty, w którym zostajemy przyłapani

1.3K 52 11
                                    

GRAYSON

Mój kontakt z Lavender kompletnie się urwał. Nie odbierała telefonu, nie odpisywała na SMSy, nie przychodziła do szkoły, nie było jej też w pracy ani w domu, zupełnie jakby zapadła się pod ziemię. Nie miałem zielonego pojęcia, gdzie mogłaby być, a jej szefowa i koleżanka z pracy również nie miały od niej żadnych wieści. Doszło nawet do tego, że poszedłem do jej domu, by porozmawiać z jej matką. Była w szoku, gdy zobaczyła mnie na progu i zaczęła krzyczeć, bym natychmiast wyjaśnił jej, kim jestem.

— Jestem jej nauczycielem od matematyki — postawiłem na bezpieczną odpowiedź — a ponieważ Lavender nie było w szkole od tygodnia, musiałem sprawdzić czy wszystko w porządku. Wiedziałem, że mieszka w okolicy, więc to nie był zbyt duży problem...

— Nauczycielem, tak? — Obrzuciła mnie wzrokiem od stóp do głów. — A może kochankiem?

Mało się nie zakrztusiłem.

Roześmiała się i pokiwała na mnie palcem.

— Nawet by mnie to nie zdziwiło. Colin też nie był zbytnio zaskoczony. — Zaczęła śmiać się wniebogłosy. — Zupełnie jakby od początku wiedział. Ha! A ja byłam zaskoczona! No bo wiesz, Vendy zawsze była takim słodkim dzieckiem, a teraz stała się prostytutką. — Roześmiała się jeszcze głośniej, co podpowiadało mi, że musiała być pod wpływem. To było bolesne, usłyszeć to wszystko z ust jej własnej matki. Ile razy Lavender musiała tego słuchać? — Pewnie teraz też się gdzieś szmaci, żeby zagrać Colinowi na nosie.

Nie wiedziałem, kim był Colin i szczerze mówiąc, nie miałem nawet żadnych podejrzeń. Chyba że był to jej ojciec, ale nie miałem co do tego zbyt dużej pewności.

I tyle było z mojej pogawędki z matką Lavender. Wyszedłem z niej jeszcze bardziej wkurzony i zmartwiony. Gdzie ona się podziewała?

Matka w międzyczasie wysłała mi kilka wiadomości przypominających o nadchodzącym wydarzeniu. Chciała się upewnić, że się pojawię, ale dałem jej słowo, a ja go zawsze dotrzymywałem, więc nie powinna już więcej mnie niepokoić.

Na czwartkowych zajęciach zobaczyłem ją po raz pierwszy od ponad tygodnia. Z trudem nad sobą zapanowałem, żeby do niej nie podejść i nie wypytać o wszystko, a potem nie przytulić i nie odetchnąć z ulgą, że wszystko było z nią w porządku. Przynajmniej fizycznie.

Siedziała w ławce z tą samą koleżanką co zawsze i żywo z nią o czymś dyskutowała. Była bardzo wesoła, wręcz pierwszy raz widziałem ją w takim humorze. Chichotała, pokazywała na gips i co chwilę pochylała się do Michaeli, by szeptać jej coś na ucho. Byłem zmieszany. To było nietypowe jak na nią i zaczynałem się martwić.

— Lavender Ebony — wyczytałem jej imię i nazwisko.

— Jestem, psorze! — wykrzyknęła radośnie, przez co się zjeżyłem.

— Zostań chwilę po zajęciach. Nie było cię na dwóch kartkówkach, więc musimy ustalić termin, w którym je zaliczysz.

Zachichotała i zakryła sobie usta dłonią, a w tym czasie koleżanka szturchnęła ją w ramię.

— No pewnie, nie ma problemu.

Coś ewidentnie było nie tak.

Spróbowałem się skupić, bo musiałem przeprowadzić zajęcia, a zachowanie Lavender z pewnością nie powinno mnie teraz interesować. Było jednak na odwrót, więc postawiłem na ćwiczenia w parach, by zyskać na czasie. Mimo to lekcja dłużyła mi się niemiłosiernie, bo odliczałem minuty do dzwonka i możliwości porozmawiania z dziewczyną.

Incredible Fate +18 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz