Rozdział szósty, w którym proponuje mi korepetycje

1.6K 65 11
                                    

LAVENDER

Zebranie się do szkoły po tym gdy całą noc się nie spało, nie było takie trudne. Nie trzeba było walczyć z zamykającymi się oczami, bo i tak rozchwianie nie pozwalało choćby na sekundę przymknąć powiek.

Upewniłam się, że mama będzie miała co zjeść i wypić oprócz alkoholu i wyszłam z domu. Było wcześnie, więc postawiłam na spacer do szkoły, by jakoś przewietrzyć głowę. Byłam przemęczona, a jednocześnie sen był ostatnią rzeczą, na jaką mój organizm chciał mi pozwolić. Zatem po drodze wstąpiłam do sklepu i kupiłam napój energetyczny, by się pobudzić.

— Hej, Vendy. — Doskoczył do mnie Corbin i nie dość subtelnie przesunął dłonią po mojej spódniczce, tuż nad tyłkiem, a potem otoczył mnie ramieniem. — Chciałabyś wpaść do mnie na imprezę? Ostatnio cię nie było i było mi smutno. — Wydął usta i zrobił minkę zbitego psa.

— Nie wiem, czy znajdę czas. — Zdobyłam się na szczery uśmiech, choć czułam się trochę niekomfortowo. — Kiedy?

— W sobotę. Mam urodziny. — Poruszył sugestywnie brwiami, jakby miało mnie to przekonać.

— Zastanowię się.

— Mam nadzieję, że odpowiedź będzie twierdząca — szepnął mi na ucho, po czym mrugnął do mnie i uciekł do kolegów.

Przeczesałam włosy palcami i skierowałam się do swojej sali lekcyjnej. Nie trzymałam się z nikim blisko, ale aby zachować pozory, starałam się uczestniczyć w imprezach i udawać, że byłam jedną z członkiń tak zwanej elity. Wolałam, by nie wytykali mnie palcami, bo większość dzieciaków w tej szkole była o wiele lepiej sytuowana niż ja. Cóż, pewnie byłam jedną z najbiedniejszych uczennic, w dodatku z sytuacją rodzinną, którą powinna się zająć opieka społeczna, ale chęć utrzymywania tej szopki była zbyt silna, bym mogła komukolwiek wyznać, że to wszystko było zwykłą farsą, a moja rodzina to ruina i podczas gdy ja próbuję gasić pożar, moja matka podrzuca jeszcze więcej drewna do ognia.

— Umów się z nim w końcu — burknęła do mnie Mickey, kiedy dotarła nareszcie do szkoły. Spojrzałam na Corbina, który akurat tego dnia postanowił okazywać mi o wiele za dużo zainteresowania. — Niezły jest. No chyba, że masz na oku naszego profesorka. — Mrugnęła do mnie i wydęła wargę. — Ja tam bym go wybrała.

— Daj spokój — odparłam zmęczona. — Już nie poruszaj jego tematu.

— Poruszyć to ja bym mogła coś innego. — I z zadowoleniem ruszyła do sali. W końcu właśnie zaczynały się kolejne zajęcia z panem Briscoe.

Zajęłam miejsce obok niej, z marszu zauważając, że nasz nauczyciel już siedział przy biurku. Obserwował wchodzących uczniów, ale starał się unikać mojego wzroku. Z jednej strony mnie to cieszyło, a z drugiej miałam ochotę podejść do niego i wyjaśnić to wszystko. Ta niezręczność była jak tortura.

— Zajęcia zaczniemy od krótkiej kartkówki z wczorajszych zajęć — oznajmił, kiedy w pomieszczeniu pojawił się ostatni uczeń. Wszyscy wydali z siebie głośne jęki protestu, łącznie ze mną, bo wiedziałam, jak się to skończy. W ogóle wczoraj nie uważałam. — Sprawdzę je w trakcie zajęć i na koniec podam wam oceny.

Podniósł się z miejsca i zaczął rozdawać kartki, a ja utkwiłam wzrok w blacie, byle nie musieć na niego patrzeć. Położył przede mną zadania, nawet nie zatrzymując się przy mnie na dłużej, ale i tak zdołałam wyczuć jego zapach. Ten, który zapamiętałam i który równie mocno podobał mi się dzisiaj, jak tamtej nocy. Powinnam się skupić i wziąć się za kartkówkę, ale te ciągi cyfr wyglądały zbyt absurdalnie, bym mogła cokolwiek z nich wywnioskować, zatem mój umysł postanowił zacząć wspominać moje spotkanie z Graysonem. I ani trochę mi się to nie podobało.

Incredible Fate +18 ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz