Kolejne tygodnie zdawały się płynąć szybciej, niż ktokolwiek by tego chciał. Każdy dzień wydawał się być krótszym od poprzedniego, a wieczory kończyły się, zanim na dobre się rozpoczęły. Czas przyspieszał, a Harry z każdym kolejnym oddechem czuł, jak blisko śmierci był.
Czuł to też wtedy, gdy jego ciało paraliżował ból.
Nie zawsze umiał się do tego przyznać. Nie lubił tego charakterystycznego wyrazu twarzy Louisa, kiedy budził go w nocy, prosząc o cokolwiek, co odwróciłoby jego uwagę od skurczów i promieniującego bólu.
- Lou – kaszlnął Harry, łapiąc słabo za ramię swojego drzemiącego męża. Było późne popołudnie, a oni leżeli na werandzie, owinięci kocami, odsypiając ciężką noc, która była pełna łez i cichych szeptów, które miały ukoić ból. – Louis, obudź się.
- Mhm... - mruknął, otwierając leniwie jedno oko. – Hmm? Co tam?
- To głupie, ale... - westchnął, zerkając na swoją całkiem mokrą koszulkę. – Zadrżała mi ręką i... nie mogłem napić się tej wody. Wszystko oblałem...
- Oh, nic się nie stało – uśmiechnął się nieco naciąganie, w głębi duszy cholernie bojąc się każdego nowego objawu, który nasilał się w chorobie Harrego. – Chodź, pomogę ci się przebrać.
- Nie, nie. Nie mam siły się podnieść, muszę chwilę posiedzieć – pokręcił głową, a Tomlinson dopiero wtedy spojrzał na wielki grymas na jego twarzy. Wiedział, że Harry nie zawsze to kontrolował, a mięśnie same wykrzywiały jego usta i policzki, ale teraz widział doskonale, że to nie tylko skurcz, a wielki ból.
- Jest bardzo źle? – Louis szepnął, dotykając delikatnie dłoni bruneta, która ściśnięta była w twardą pieść.
Harry dłuższą chwilę nic nie odpowiadał. Jego głowa była spuszczona, wargi złączone w wąskiej linii, a oczy ciasno zaciśnięte. Gdzieś w tle zachodziło słońce. Złociste promienie wlewały się z wolna na drewnianą werandę, muskając ich ciała ostatkami ciepła. Ich skóra – ta Harrego cholernie blada, niemal poszarzała i cienka jak papier; ta Louisa zdrowa i opalona – błyszczała się i chłonęła wartościowe witaminy.
Wokół unosił się piękny zapach. Kwiaty, o które Harry starał się dbać każdego dnia, pięły się po drewnianej balustradzie, wyginając swoje łodygi w kierunku słońca. W ogrodzie wciąż pachniało świeżo ściętą trawą, choć Louis kosił ją jeszcze przed południem, zanim upał robił się zbyt uporczywy, paląc w jego odkryte, nagie barki. Nawet las nieopodal wciąż pachniał latem, roztaczając wokół delikatny szum liści drzew.
Ten obraz był piękny. I Louis byłby cholernie szczęśliwy, leżąc tam ze swoim mężem, gdyby nie jego świadomość, że takie dni mógł liczyć jedynie na palcach.
- Mam już dość – Harry szepnął w końcu, rozrywając ciężką ciszę. Westchnął i oparł się wygodniej o ramię Louisa. Szatyn w ostatniej chwili zobaczył, jak w jadeitowych oczach zbierają się łzy. – Po prostu dość.
- Kochanie...
- Nie, Lou. Nie zrozumiesz – westchnął, pociągając cicho nosem. – Mam dość bólu. Każdego dnia jest coraz silniejszy, a ja nie chcę już go czuć.
- Może musimy znów pójść do lekarza? – Tomlinson zapytał cicho. W jego gardle urosła wielka gula, przez którą ledwo mógł mówić. Chciało mu się płakać, i choć chciał pokazać Harremu wsparcie, swoją siłę i wolę walki, sam powoli tracił nadzieję.
Z każdym dniem faktycznie było coraz gorzej. Harry stawał się słabszy, cichszy i bledszy. Czasem nie miał sił choćby unieść głowy z miękkich poduszek, a jego ciało wykręcało się w skurczach przez całe noce. Jego oddech też stawał się płytszy, wolniejszy i słabszy, a Louis doskonale widział, jak jego mąż czasem walczył o każdy kolejny wdech. To samo było ze słowami. Zdarzały się dni, gdy brunet miał problem z otwarciem ust, przez co nie mówił, nie jadł i niewiele pił, nie umiejąc poprawnie przełknąć.
I to łamało serce Tomlinsona coraz bardziej, i bardziej, i bardziej...
- Sam wiesz, że to nic nie da – westchnął. Po jego bladym policzku spłynęła gorąca łza. – Nowe leki są tak samo beznadziejne jak te stare. Nie chcę już ich brać.
- Harry, nie możesz... Ja...
- Cierpię przez nie jeszcze bardziej, Lou... - przyznał, splatając ze sobą ich palce. Nie płakał. Po prostu miał oczy pełne łez, rozmazane spojrzenie i drżące wargi. Ale nie płakał. Nie miał już na to sił. – Mój organizm jest przez nie całkiem wyniszczony. Boli mnie wszystko. Naprawdę wszystko...
- Kochanie, proszę – szepnął, ciężko przełykając łzy w dół swojego gardła. – Proszę, nie możesz przestać ich brać. Nie możesz, Harry...
- Louis, obaj dobrze wiemy, że nie wydłużą mi życia – odparł. Jego wzrok cały czas skierowany był w dół. Nie miał odwagi spojrzeć swojemu mężowi w oczy. – Może dadzą mi miesiąc. Nic więcej.
- To jest aż miesiąc... - szepnął, pozwalając sobie na pierwszą łzę na policzku. – Każdy dzień to... to kurewsko dużo. Dałbym wszystko, żeby dostać ich chociaż kilka...
- Ja już nie mam siły walczyć, Louis. Nie wiem, czy chcę dalej walczyć – wyszeptał, a Tomlinson zamarł.
Nagle poczuł, jakby ktoś wyrwał mu serce z piersi. Jakby coś ciężkiego spadło prosto na jego klatkę piersiową, nie pozwalając mu oddychać. Świat momentalnie stał się szary. Słońce zniknęło z nieba, cichy szum ustał, a piękny zapach ulotnił się i przepadł.
Ciałem Louisa wstrząsnęły dreszcze. Wiedział, że z Harrym było naprawdę źle. Każdego dnia przecież widział, jak jego mąż cierpi, i nienawidził tego. Czuł się koszmarnie, nie mogąc mu pomóc w tym cierpieniu, ale jednocześnie był przerażony tym, jak źle musiał się czuć sam Harry.
Ale podziwiał go za każdy, nawet ten najmniejszy krok, który robił. Podziwiał go i chciał dawać mu siłę, by te ostatnie dni były piękne. Chciał je zapamiętać i oprawić w ramkę, zamykając się w bańce swoich bezpiecznych, dobrych wspomnień. Chciał zniknąć razem z Harrym...
- Przepraszam, Lou – szepnął, gdy Tomlinson milczał. Po jego policzkach płynęły łzy, a ciche pociąganie nosa było jedynym śladem po tym, że szatyn wciąż tam był. – Przepraszam. Wiem, że chcesz, żebym walczył. Wiem, że zawsze mi pomożesz. I wiem, że z tobą to wszystko nie będzie bolało aż tak, ale...
- Chciałbym odebrać cały twój ból – przerwał mu. Jego głos był zdławiony, uwięziony w dole jego gardła, które zaciskało się boleśnie przy każdym kolejnym słowie. – Chciałbym, żeby twój ból przeszedł na mnie. Chciałbym, żebyś w końcu przestał cierpieć...
- Musiałbyś mnie zabić, Lou – szepnął cicho. W końcu uniósł głowę i położył rękę na wilgotnym policzku Tomlinsona. Pocałował go delikatnie w skroń, a później oparł o siebie ich czoła. Nie umiał patrzeć na łzy, których on sam był powodem.
- To tak, jakbym zabił samego siebie – odparł cicho. Harry zapłakał, zaciskając palce na kołnierzyku koszulki Louisa. Nie miał sił, by walczyć, ale wolał cierpieć, niż widzieć, jak cierpiał jego mąż; cząstka jego umierającego serca. – Nie jestem na tyle odważny, by to zrobić, kochanie...

CZYTASZ
Dziennik kłamstw || Larry Stylinson
FanfictionBo są na tym świecie rzeczy, na które nie mamy wpływu. Możemy tylko kochać. Już zawsze, na zawsze. #1 zawsze