29.

113 31 134
                                        

- Chciałbym wyjechać.

Słowa Harrego nieprzytomnie wbiły się w uszy Louisa. Siedzieli w aucie, próbując przyswoić wszystkie informacje, jakie uzyskali dzisiaj w szpitalu. Szatyn miał wciąż zamglony umysł, nie chcąc przyjmować do siebie, że czas, którego mieli coraz mniej, biegł tak szybko. Wciąż nie umiał pogodzić się z tym, że los sprawił, że stali w takim miejscu swojego życia, które już nigdy nie miało być jak z bajki; oni nie mieli żyć długo i szczęśliwie. Na pewno nie razem.

Mimo że Louis nie chciał tego do siebie przyjmować, rzeczywistość z każdym dniem boleśniej uświadamiała go w tym, że to nie był senny koszmar. Czuł, widział i słyszał, co działo się z jago ukochanym mężem. Widział jego ból, jego walkę i bezsilne upadki. Słyszał jego płacz, czasem z bólu, czasem powodowany świadomością zbliżającego się końca. I sam czuł się chory, kiedy Harry przytulał się do niego, nic nie mówiąc, po prostu będąc, by Louis mógł zapamiętać te szczęśliwe chwile ich dwójki.

I choć sam nie był śmiertelnie chory, miał wrażenie, że umierał razem z Harrym.

- Co? – Louis zapytał po dłuższej chwili. Jego dłonie silnie ściskały kierownicę, spojrzenie nie do końca umiało odnaleźć twarz Harrego, a usta były wyschnięte, gdy poruszały się mozolnie wraz z cicho wypowiedzianymi słowami.

- Chciałbym wyjechać – powtórzył, sięgając ręką do nadgarstka Louisa. Potarł kciukiem delikatną skórę, przejeżdżając ostrożnie po wbitym pod skórę tuszu. – Gdziekolwiek, Lou.

- Ale dlaczego?

- Nie chcę umrzeć w naszym domu – szepnął, zacieśniając uścisk na nadgarstku Tomlinsona. – Nie chcę, by kojarzył ci się z moją śmiercią.

- Harry, ale ty... - Louis jęknął, czując, jak łzy znów napływają do jego oczu. Płakał tego dnia naprawdę dużo i nie miał już na to siły. A ostatnimi czasy okazywało się, że ich życie było pełne płaczu, smutku i żałosnego pociągania nosem.

- Ile mi niby zostało... – westchnął. To wcale nie brzmiało jak pytanie. Tomlinson poczuł, jak zrobiło mu się niedobrze, a żołądek ścisnął się w bolesnym węźle. – Chciałbym gdzieś jeszcze pojechać, zanim umrę.

- Nie mów tak – zaszlochał. Wpatrywał się tępo w przednią szybę samochodu. Knykcie pobielały na kierownicy, a serce dudniło mu w uszach. – Nie mów tak do mnie. Nie chcę o tym słyszeć – powiedział przez zęby. Po jego policzkach polały się łzy, a on nie chciał liczyć, który to raz tego dnia.

- Louis, musisz to w końcu zaakceptować – powiedział wolno i spokojnie, a ten spokój tylko coraz bardziej wściekał Tomlinsona. On nie potrafił się nie denerwować, gdy choćby słyszał słowo o śmierci. – Ja już się z tym pogodziłem.

- Ja się z tym nigdy nie pogodzę.

- Louis, proszę cię... Nie mam na to siły – odetchnął, opierając się plecami o fotel. Przymknął powieki i wziął drżący oddech. – Musisz być gotowy na to, że mogę umrzeć naprawdę każdego dnia. I nawet jeśli to nie stanie się teraz, stanie się za dwa tygodnie.

- Przestań, jasne? Po prostu przestań! – Louis zapłakał, uderzając ręką w swoje udo. – Nie chcę, żebyś był pogodzony z tym, że umierasz, rozumiesz? Nie chcę, byś teraz tylko czekał na śmierć!

- Nie czekam na nią – odparł cicho. Jego głos był niski, miękki i zaskakująco spokojny, kontrastując się z bolesnym krzykiem Louisa. – Nie chcę, żeby mnie dosięgła. Ale wiem, że to się stanie. Nie mogę o tym zapominać...

- Po prostu o tym nie myśl – zawył, płacząc tak głośno, że serce Harrego ledwo znosiło ten dźwięk. – Nie myśl, nie mów... Po prostu...

- Chodź tu – szepnął, ciągnąc ramiona Tomlinsona. Oplótł ciasno jego ciało, pozwalając, by wilgotne policzki wcisnęły się w zgięcie jego szyi. Płacz Louisa nieco ucichł, tłumiąc się w bladej skórze bruneta.

Dziennik kłamstw || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz