Pamiętasz, jak pierwszy raz nazwałeś mnie swoim przyjacielem?
Ja cholernie dobrze pamiętam ten dzień. Wtedy nie wiedziałem, jak się z tym czuć. Z jednej strony byłem cholernie szczęśliwy, że jesteśmy ze sobą tak blisko. Spotykaliśmy się częściej, śmialiśmy się głośniej i rozmawialiśmy znacznie więcej. Uwielbiałem spędzać czas w Twoim towarzystwie, i jak kiedyś unikałem wyjść, tak wtedy starałem się robić wszystko, żeby było ich jak najwięcej.
Ale z drugiej strony, Lou, byłem załamany. Nie chciałem być Twoim przyjacielem. Cholernie nie chciałem, byś uważał mnie tylko za przyjaciela...
- Harry? – Louis zapytał cicho, podnosząc głowę z poduszki. Od kilku dni miał się fatalnie, czując, jakby umierał, gdy termometr pokazywał prawie trzydzieści osiem stopni. Ta gorączka niemal go zabiła!
- Tak, tak, to ja – odparł równie cicho, siadając na krawędzi łóżka. – Przyniosłem ci zupę. Zjesz?
- Nie musiałeś... - mruknął, zerkając na chłopaka z czułym uśmiechem.
- Ale chciałem, Lou. Podgrzać ci?
- Jesteś aniołem, wiesz? – zaśmiał się i kaszlnął, jęcząc w materiał poduszki. – Dziękuję, kochany.
- Nie ma sprawy – uśmiechnął się i wyszedł, niemal wybiegł, czując, jak rumieniec oblewa jego policzki.
Choć Louis coraz częściej zdrabniał jego imię, używał słodkich słówek, a czasem nawet komplementował Harrego, on nie potrafił się do tego przyzwyczaić. Ciągle czuł, jak jego serce przyspiesza, policzki płoną, a oddech staje się płytszy. Już nie potrafił ukryć przed samym sobą, że jest cholernie zakochany. A był tak mocno zakochany w Louisie Tomlinsonie, że mógłby zrobić dla niego wszystko.
Teraz spędzali naprawdę wiele czasu razem, szczególnie sami. Niall zaczął chodzić na randki, a Liam skupił się na swoich studiach, więc Louis i Harry mieli tylko siebie. I wcale im to nie przeszkadzało. Obaj to uwielbiali.
Harry kochał każdą minutę spędzoną w towarzystwie swojego 'przyjaciela'. Lubił, gdy chodzili na obiady, gdy oglądali filmy, gdy zasypiali przypadkowo przytulając się na kanapie. Kochał te wszystkie czułe słówka i troskę, z którą Louis traktował go każdego dnia. I przepadł dla niego zupełnie, czując się przy nim bezpiecznie i jak w domu.
Tylko czasem jego serce pękało na pół, gdy marzył o pocałowaniu Louisowych ust.
- Jak się czujesz? – Styles zapytał, poprawiając pościel na łóżku chłopaka.
- Trochę lepiej – wychrypiał, zajadając się zupą. – Ale bez ciebie bym zginął. Nie wiem, jak ci dziękować, mój drogi.
- To drobiazg – uśmiechnął się, przysiadając obok. – Mam nadzieję, że zrobiłbyś dla mnie to samo!
- Oczywiście, że zrobiłbym, Hazz – wywrócił czule oczami, uśmiechając się pod nosem. – Ale chcę, żebyś wiedział, jak bardzo doceniam, że mam tak wspaniałego przyjaciela. Za nic w świecie bym ciebie nie oddał!
- Też się cieszę, że cię mam, Lou...
- Więc chodź tu do mnie – zaśmiał się, trącając Harrego stopą. – Szybciej wyzdrowieję, gdy trochę się do mnie poprzytulasz!
Pierdolony friendzone.
Louis zaśmiał się nieco przez łzy, pociągając głośno nosem. Takie chwile zawsze go rozczulały. Pamiętał przecież, jak chciał pokazać wtedy Harremu, że znaczył dla niego dużo więcej niż reszta przyjaciół. Co prawda kochał ich wszystkich po równo, ale to dla Stylesa przepadał z każdym dniem. To jego słowa sprawiały, że Louis się uśmiechał. To jego obecność powodowała, że wszystkie troski znikały. To jego śmiech wzbudzał do życia motylki w brzuchu Tomlinsona. To jego smutek bolał go najbardziej w serce, które wystawiał mu jak na dłoni. I to jego uściski były tymi, w których Louis chciał zostać już na zawsze...
Ale to nie było jednostronne! Szatyn od zawsze bardziej troszczył się o Harrego, myśląc o jego komforcie nawet ponad tym swoim, często robiąc wszystko, by chłopak czuł się dobrze. Był dla niego znacznie milszy, żartując sobie tylko trochę i tylko tak, jak Styles lubił najbardziej. Omijały go humorki Louisa i jego sarkastyczne odpowiedzi, gdy wstał lewą nogą i po prostu miał ochotę wbić szpileczkę któremuś z przyjaciół. Tomlinson nawet pomagał Harremu w głupich drobiazgach, godząc się na rzeczy, do których nigdy nie przyznałby się publicznie.
I cóż, był dla niego naprawdę czuły, wlepiając w niego swoje maślane spojrzenie i otwierając dla niego swoje pełne troski ramiona.
Bał się wtedy tylko tego, że Harry tego nie dostrzegał. Bał się, że myślał, że Louis był taki dla wszystkich, nie traktując go ze szczególnym oddaniem. Tomlinson po prostu bał się, że był niewystarczający dla kogoś tak idealnego, jak idealny był Harry Styles.
A ten sam Harry myślał, że nie dorównywał Louisowi do pięt.
Pierdolony friendzone.
Tak, proszę, wyśmiej mnie za to, kochanie!
I Louis zdecydowanie to zrobił, parskając na cały głos śmiechem. Na jego policzkach wciąż były zaschnięte łzy, a głowa i oczy bolały go już niemiłosiernie, ale i tak się zaśmiał. Nie miał już nawet siły, by myśleć o emocjach, jakie władały jego ciałem.
Chciał po prostu zaznać już spokoju. Położyć się i zasnąć, a obudzić z Harrym między jego ramionami. Nie chciał bać się o niego przez całą noc. Nie chciał płakać i śmiać się na przemian, raz z bólu, raz z beznadziei. Chciał, by ten dzień się nigdy nie wydarzył.
Bo bał się konsekwencji. A znał swojego Harrego i wiedział, że będą one dla nic wyjątkowo bolesne...
Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem Ci powiedzieć, że pieprzę tę naszą przyjaźń. Chciałem tylko tego, by zaciągnąć Cię gdziekolwiek, gdzie bylibyśmy sami, i pocałować. Najlepiej to całować tak długo, aż byś się zakochał. Jeśli trwałoby to rok, byłbym bardziej niż szczęśliwy. Pewnie trochę głodny i niedotleniony, ale szczęśliwy jak nigdy wcześniej!
- Oh, Hazza – westchnął, odruchowo sięgając palcem do swoich ust.
Louis był cholernie zauroczony swoim narzeczonym. Nieważne, ile ze sobą byli. Kiedyś myślał, że minie mu to po roku albo po dwóch, a ich życie stanie się spokojne i pełne rutyny. Nie chciał tego unikać. Wiedział, że nawet najbanalniejsza rutyna z Harrym będzie piękna i dobra. Wiedział, że będą razem najszczęśliwsi na świecie.
Wiedział też, że Harry kochał ich pocałunki. Każdego dnia budził go ciepłymi całusami, które zostawiał na całej jego twarzy. Louis wtedy budził się z wielkim uśmiechem, przytulając Harrego ciasno do swojej piersi i nie pozwalając, by wstał, zanim szatyn nie urządzą sobie kilkuminutowej sesji pocałunków i sennego mamrotania.
Gdy wychodzili do pracy, stawali w progu mieszkania, żegnając się długim całusem. Z kolei gdy wracali, witali się mokrym pocałunkiem, by po zjedzonym wspólnie obiedzie usiąść na kanapie i też się całować.
I to mogłoby stać się nudne, ale nie z Harrym.
Teraz jesteś w salonie i czekasz, aż do Ciebie zejdę, bo zaplanowaliśmy sobie wieczór filmowy. Już nie mogę doczekać się tych wszystkich uścisków i całusów, których na pewno nie będziesz sobie szczędzić, bo nigdy tego nie robisz. Kocham to całym sercem, Lou.
Co prawda nie potrafię się tym cieszyć w stu procentach, bo wiem, że za niedługo będę musiał zniknąć, ale póki mogę, korzystam z tego, że Cię mam. Mam Cię tu i teraz. Tylko dla siebie.
Więc wybacz, jeśli będę przytulał się do Ciebie trochę za bardzo. Po prostu chcę zapamiętać, jak to jest czuć się bezpiecznie w Twoich ramionach.
Tylko z Tobą się tak czuję. Jesteś moim bezpiecznym miejscem, Lou.
Moim domem.
Louis po prostu się rozpłakał. Już po raz kolejny niemal wył, krztusząc i dławiąc się własnymi łzami. Miał dość.
Po prostu dość.
CZYTASZ
Dziennik kłamstw || Larry Stylinson
FanfictionBo są na tym świecie rzeczy, na które nie mamy wpływu. Możemy tylko kochać. Już zawsze, na zawsze. #1 zawsze