Noc dwudziestego ósmego dnia miesiąca była... inna niż zwykle. Harry obudził się słaby. Nie czuł wielkiego bólu, co go zaskoczyło, ale i sprawiło, że jego głowę zalały różne myśli. Nie miał sił, by się ruszyć, a całe jego ciało zdawało się być obce. Drętwiały mu palce, a w ustach czuł smak mydła. Oddychał wolniej i ciężej, więc nie zastanawiał się ani chwili, gdy obudził Louisa.
- Lou – mruknął, układając dłoń na jego policzku. – Lou, kochanie.
- Tak? – Tomlinson otworzył szeroko oczy. Jego serce za każdym razem przyspieszało, gdy Harry patrzył na niego tym wzrokiem.
- Nie denerwuj się, ale... - sapnął, układając się wygodnie na piersi Louisa. Mąż od razu ciasno go objął, a Tomlinson-Styles szeroko się uśmiechnął. – Myślę, że to już czas. Czuję, że... że umieram.
- Harry, ja...
- To w porządku – mruknął. Jego głos był słaby i powolny. Oddech był płytki i cichy.
- Jakie to jest? – Louis zapytał, czując się głupio. Nie wiedział, co powinien robić i mówić. Po prostu chciał być z Harrym; czuć jego ciało, słyszeć jego głos. Nic wokół nie było ważne.
- To dziwne – uśmiechnął się. – Ale to chyba dobre uczucie... W końcu pozbędę się bólu.
- Cierpisz?
- Nie – odparł. – Jestem szczęśliwy. Naprawdę szczęśliwy, Lou.
- Czy to... to jest takie, jakie chciałeś, by było?
- Pytasz, czy śmierć jest łatwa? – Harry zaśmiał się cicho i uniósł głowę. To nie było proste, ale potrzebował spojrzeć w oczy Louisa. Uśmiechnął się nieco szerzej, gdy nie dostrzegł w nich łez, a spokój. Cieszył się, że szatyn w końcu pogodził się z ich losem.
- Nie wiem – też się zaśmiał, odgarniając pukiel za ucho Harrego.
- Moja jest – skinął. – Przyjemna. W końcu mam ciebie...
- Tak bardzo cię kocham, Harry... - westchnął, powstrzymując drżenie swojej wargi.
- Kocham cię najbardziej na świecie, Lou – odparł, posyłając mężowi szeroki, szczery uśmiech. – Dziękuję.
- Za co?
- Za to, że jesteś – wzruszył ramionami i pochylił się, by delikatnie pocałować Louisa. – Po prostu jesteś.
- Zawsze będę – szepnął, zagryzając wnętrze policzka.
- Wiem – mruknął. Położył głowę na piersi Louisa i przymknął oczy. – Wiem, Lou. Ja też.
Tomlinson ciasno przytulił swojego męża. Pocałował jego czoło i delikatnie odgarnął włosy z zapadniętego policzka. Uśmiechnął się i przymknął oczy, wiedząc, że na łzy pozwoli sobie dopiero za kilka minut.
I przez ten czas oddech Harrego ustał. Jego klatka piersiowa przestała się unosić, a serce przestało bić na piersi Louisa. Jego ciało stało się bardziej bezwładne, a dłoń, która leżała na żebrach szatyna, zsunęła się gdzieś w dół.
Louis westchnął ciężko, wyplątując się z uścisku. Jego gardło boleśnie się zacisnęło, ale wciąż nie płakał. Dopiero wtedy zrozumiał, że tak naprawdę od dawna był gotowy na śmierć Harrego. Czekał na nią jak na zbawienie, wiedząc, że choć on będzie cierpieć po utracie miłości swojego życia, Harry przestanie cierpieć fizycznie, a to zabijało Louisa od środka. Czuł więc ulgę, gdy patrzył w spokojną twarz męża, który zdawał się spać tak spokojnie, jak jeszcze nigdy nie spał.
Szatyn podniósł się z łóżka i delikatnie ułożył ciało Harrego na poduszkach. Przykrył go kołdrą, poprawił włosy i uklęknął, by pocałować długo jego czoło i coraz chłodniejszy policzek.
- Kocham cię – szepnął, dotykając palcem delikatnej jak papier skóry. – Żegnaj, mój Harry. Obiecuję, że do ciebie dołączę, gdy tylko będę gotowy – uśmiechnął się i znów ucałował jego czoło.
Później wstał i podszedł do drzwi. Ostatni raz zerknął na swojego męża, nabierając głęboko powietrza. Otworzył drzwi najciszej jak umiał, w myślach żegnając się z tym miejscem.
I wyszedł.
Wyszedł, by odszukać Harrego w gwiazdach.
CZYTASZ
Dziennik kłamstw || Larry Stylinson
FanficBo są na tym świecie rzeczy, na które nie mamy wpływu. Możemy tylko kochać. Już zawsze, na zawsze. #1 zawsze