27.

109 32 125
                                        

Poranek Louisa był naprawdę dobry. Kiedy otworzył oczy, rozbudzając się przez niezasłonięte okna w ich sypialni, dostrzegł głowę Harrego na swojej piersi. Chłopak – już mąż! – delikatnie obejmował jego talię, a policzek opierał swobodnie na ciele Louisa. Jego usta były lekko rozchylone, a powolne oddechy spływały po opalonej skórze Tomlinsona.

Louis po prostu się uśmiechnął. Gładził opuszkami palców ramię Harrego, dopóki ten nie uniósł na niego spojrzenia. – Dzień dobry, panie mężu – zachichotał, ziewając w Louisową pierś.

- Dzień dobry – odparł cicho. – Wyspałeś się?

- Zawsze się wysypiam, kiedy z tobą śpię – uśmiechnął się, znów przymykając powieki. Miękka chrypka osadziła się głęboko w jego gardle, a Louis tylko przez chwilę pomyślał, że musi nacieszyć się tym dźwiękiem, póki może słyszeć go każdego poranka.

- Nieprawda – zaśmiał się, przenosząc wolną dłoń na włosy Harrego, by wplątać palce w poplątane pukle. – Nie zawsze – mrugnął, zagryzając figlarnie dolną wargę.

- Nauczyłem wysypiać się nawet wtedy, gdy przez ciebie zasypiałem o świcie!

- Oh, zdradź tę tajemnicę, królu! – Louis znów się zaśmiał, a jego mąż wywrócił oczami. Podciągnął się w górę na ramieniu, żeby być bliżej. Przycisnął usta do szerokiego uśmiechu szatyna.

- To po prostu drzemki – wzruszył ramionami, znów stykając swoje wargi z twarzą chłopaka. – Gdyby nie one, nie przetrwałbym studiów. Ale i tak najbardziej lubię te z tobą.

- Jesteś dziś strasznie tandetny – uśmiechnął się, oplatając ramionami ciało Harrego. Brunet przysunął się jeszcze bliżej, unosząc głowę zaledwie kilka centymetrów nad twarzą Louisa.

- Dopiero co stałeś się moim mężem, muszę cię trochę rozpieścić – zachichotał. Pochylił się do przodu i złączył ze sobą ich wargi. I naprawdę żadnemu z nich nie przeszkadzało, że nawet nie zdążyli umyć zębów.

Zaczęli się całować, nawet nie wiedząc, kiedy stało się to tak bardzo intensywne. Harry opierał się ręką gdzieś za głową Louisa, a jego ręka drżała ze zmęczenia, gdy próbował utrzymać równowagę i nie runąć na swojego męża. Cały czas przygryzał zębami jego usta, lizał i cmokał wargi, a szatyn ledwo umiał powstrzymać się od szerokiego uśmiechu.

- Wiesz, o czym sobie pomyślałem? – Harry mruknął naprzeciw warg Louisa. Czuł, jak jego dłonie błądzą po jego plecach, gładząc je i otulając w przyjemne dreszcze. Kochał to uczucie.

- Hmm?

Zanim odpowiedział, kaszlnął głośno, odsuwając się od Louisa i siadając na jego biodrach. Zmartwiona mina Louisa aż zakłuła go między żebrami.

- Wszystko w porządku? – Tomlinson szepnął, opierając dłoń na talii swojego męża. Jego kaszel nie ustawał dłuższą chwilę, a ręka Harrego, która silnie masowała jego mostek, sprawiała, że puls Louisa wzrastał w bardzo szybkim tempie, wcale nie z takiego powodu, jakiego by oczekiwał po ich poślubnym poranku.

- Tak – skinął, kaszląc jeszcze tylko raz w swoją pięść. – To tylko jakiś skurcz. Już przeszło.

- Może chciałbyś się napić?

- Chciałem ci zaproponować, żeby nadrobić naszą noc poślubną... - westchnął cicho, opierając się dłońmi o klatkę piersiową Louisa. Jego wzrok był spuszczony, a na twarzy czaił się smutek, którego Louis nienawidził całym sercem.

Tomlinson zawahał się chwilę przed swoją odpowiedzią. Wiedział, że Harremu zależało na tym, by to, co robili, nie różniło się niczym od czasów, kiedy nie znali jeszcze diagnozy. Wiedział, że chłopak chciał czuć się normalny, robiąc to wszystko, co robili wcześniej, nie patrząc na przeszkody i łatkę śmiertelnie chorego mężczyzny. I on też chciał, by tak było, ale z drugiej strony cholernie troszczył się o Harrego, który z każdym dniem wydawał się być bledszy, słabszy i trochę mniej obecny. Był taki, jakby znikał, a Louis nie mógł go chwycić i przytrzymać, by pozostał z nim na ziemi...

Dziennik kłamstw || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz