18.

117 32 108
                                    

Najdroższy Lou,

przepraszam, że mówię Ci to w ten sposób. Długo myślałem, jak to zrobić, jak Ci powiedzieć o tym, co na zawsze zmieni moje i Twoje życie. Bałem się tego, jak to przyjmiesz. Nie chciałem widzieć bólu w Twoich oczach.

Louis nabrał dużo powietrza w płuca, gdy zorientował się, że to ostatnia strona w dzienniku. Ściskał między palcami jej róg, mając ochotę wyrwać ją i rozerwać na strzępy, gdy ból przelewał się ze słów Harrego prosto na Louisowe serce.

Dlatego mówię Ci to dopiero teraz i to w ten sposób. Wiem, że Cię to zaboli, ale właśnie z tego powodu zniknąłem.

Jestem śmiertelnie chory, Lou.

Powietrze przestało na chwilę uchodzić z ust Tomlinsona. Dziennik wypadł mu z rąk, a serce zakłuło tak mocno, że szatyn nie wiedział, czy jak zamknie oczy, to otworzy je ponownie. Nie wiedział nawet, co działo się wokół, kompletnie nie rozumiejąc zdania, które przeczytał.

Nie przyjmował tego do siebie. Nie znał tych słów. Nie umiał nagle czytać i myśleć. Wisiał gdzieś w przestrzeni, jakby zamrożony w czasie, choć ciche cykanie zegara wbijało się w jego ciało jak setki ostrych igiełek. Nie widział nic, oprócz skaczących przed jego oczami białych i czarnych plam.

Miał wrażenie, że zemdleje. Z wyczerpania, z nerwów i bólu.

Słyszałeś kiedyś o chorobie Wilsona? Cóż, ja też nie... Do zeszłego miesiąca.

Harry czuł się naprawdę źle. Od kilku miesięcy ciągle chodził przeziębiony. Bolały go mięśnie, i choć żaden lekarz nie wykrył u niego grypy, Harry miał wrażenie, że stała się jego bolesną codziennością.

Nie chciał jednak pokazywać, że dzieje się coś złego. Czasem miał problem, by podnieść się z łóżka, ale ciepłe ramiona jego narzeczonego od razu poprawiały mu nastrój. Czuł się wtedy nieco lepiej, jakby zdrowszy i pełniejszy życia. Louis zwyczajnie sprawiał, że Harry miał się dobrze.

Jednak z każdym tygodniem było gorzej. Ciało Harrego drętwiało i drżało, choćby całymi dniami leżał tylko w wygodnym łóżku. Sztywniały mu mięśnie i dręczyły go skurcze, które wyginały jego kończyny tak boleśnie, że miał ochotę krzyczeć z bólu. Nawet jego usta czasem wykrzywiały się mimo jego woli, nie pozwalając wygodnie napić się wody ze szklanki.

Louis zaczął więc coś podejrzewać i za bardzo martwił się o swojego ukochanego, by przymykać oko na to, jak łzy bólu błyszczą mu w oczach.

- Kochanie, znów jesteś strasznie blady – powiedział cicho. Był przytulony do Harrego, z nosem co jakiś czas sunącym po gładkim policzku bruneta. Nie chciał go wypuszczać ze swoich ramion.

- To chyba znak, że musimy się wybrać na wakacje, prawda? – Harry zachichotał, ale Louis mu nie uwierzył. Po prostu spojrzał na niego z tą swoją troską i smutkiem w oczach, a jego narzeczony spuścił wzrok i przytulił się ciaśniej. – Chyba mam gorączkę... Nie wiem, czuję się, jakbym pracował bez przerwy od kilku tygodni.

- Nie marzniesz?

- Nie, Lou. Jest dobrze – westchnął, wciskając dłonie za łopatki szatyna. – Po prostu nie mam siły. Czuję się wyczerpanym, choć niewiele robię.

- Pójdziesz z tym do lekarza? Proszę, Hazz – szepnął, całując delikatnie ciepłą skroń chłopaka. – Martwię się. Od dawna chodzisz nieco nieobecny i wyraźnie zmęczony. Nie chcę, by coś ci się stało.

Harry przełknął ciężko ślinę. Gdyby Louis tylko wiedział, jak czuł się tak naprawdę...

Od dawna czułem, że cos jest nie tak. Lekarze na każdej wizycie przepisywali mi masę leków, mówiąc, że nie pomogą mi na pewno... Miałem być ciężko chory; chory na coś, co da się ukryć lekami...

Tymczasem umieram. Miesiąc temu dostałem diagnozę.

- Panie Styles, nie mam zbyt dobrych wieści – powiedział lekarz, każąc najpierw chłopakowi usiąść na białym krześle w jego gabinecie. W rękach trzymał bladą teczkę i kilka luźnych kartek. Harry bał się każdego słowa, jakie do niego wypowiadał.

- Jak źle jest?

- Skierowaliśmy pana na badania, które...

- Proszę powiedzieć mi wprost – przerwał mu Harry, zaciskając dłonie na krawędzi biurka. – Jak źle ze mną jest?

- Źle – lekarz spuścił wzrok na kartki w swoich dłoniach. – Bardzo kiepsko, panie Styles. To choroba Wilsona...

- Nie wiem, co to – syknął, a w jego oczach zabłyszczały łzy. – Proszę mi...

- To choroba, która charakteryzuje się odkładaniem miedzi w organizmie. Jest śmiertelna, gdy nie zostanie rozpoznana zawczasu... U pana to już zaawansowane stadium – powiedział. Jego głos był cichy i spokojny, ale Harry słyszał tę chrypę, gdy wypowiadał wolno każde ze słów. – Niewiele możemy zrobić. Jedynie spowolnić jej postęp, może zmniejszyć ból, ale...

- Ile mi zostało? – Harry próbował się nie rozpłakać. Nie czuł już bólu. Czuł wściekłość. Nie zasługiwał na to, by umrzeć. Nie teraz, gdy jego życie było idealne.

- Wszystko zależy od tego, czy podejmie się pan leczenia – odparł, po raz pierwszy zerkając na bruneta. Gdy dostrzegł łzy na jego policzkach, odwrócił wzrok. – Ale nie więcej niż pół roku.

- Pół roku w bólu – chrząknął, podnosząc się z krzesła. – Jakie mam opcje?

- Może pan zostać w szpitalu lub w domu, jeśli może pan liczyć na bliskich. Przepiszemy panu silne leki, które mogą spowolnić postęp choroby.

- Przemyślę to – szepnął i wyszedł z gabinetu na miękkich nogach. Gdy tylko usiadł za kierownicą swojego auta, gorzko się rozpłakał. Zaczął uderzać dłońmi i krzyczeć z bezsilności, aż znów nie poczuł tego paraliżującego skurczu w okolicy szyi. Wtedy ochłonął i postanowił, że musi się od tego uwolnić. Nie wiedział, jak to zrobić, ale potrzebował, by to zniknęło.

Nie miał już siły na ból.

Teraz wiem, że zostało mi niewiele życia. Od dawna jedyne, co czuję, to ogromny ból - i ciała, i serca, bo wiem, że to Cię skrzywdzi. Dlatego zniknąłem, byś nie widział, jak cierpię, i żebym ja nie widział, jak bardzo się martwisz.

Kocham Cię, Lou. Mam nadzieję, że za kilkanaście, kilkadziesiąt lat spotkamy się tam, gdzie wyląduję niedługo, gdy już umrę.

Żegnaj,

Twój narzeczony - H.

Louis płakał tak głośno, że czuł, jak pokój drży pod jego stopami. Rzucił się na łóżko, krzycząc i uderzając pięściami na oślep. Wył, płakał, krzyczał. Gardło miał już zdarte, głowa pulsowała tępym bólem, płuca płonęły, a serce krwawiło.

Ktoś mu kiedyś powiedział, że serce nie boli, ale Louis właśnie na własnej skórze poczuł, co tak naprawdę znaczy złamane serce.

Gdy uspokoił się na tyle, że mógł nabrać nieco powietrza, sięgnął drżącymi dłońmi po swój telefon. Znów próbował zadzwonić do Harrego – ale nic z tego. Otarł więc łzy z policzków, zamrugał kilka razy i wpisał nazwę tej dziwnej choroby w pasku wyszukiwarki. Musiał dowiedzieć się, czym była ta choroba, i dlaczego nie zauważył wcześniej, że Harry zmaga się z czymś tak bolesnym.

Więc zaczął czytać. Każdy kolejny artykuł tylko pogłębiał jego poczucie winy. Jak mógł nie widzieć tego bólu w oczach swojego narzeczonego? Jakim cudem nie dostrzegał tych wszystkich przeszkód, z jakimi zmagał się każdego dnia? Jak beznadziejnym musiał być narzeczonym, by wierzyć, że to tylko gorączka i kaszel..?

Nie wiedział, co ze sobą zrobić. Poczuł ogromne wyrzuty sumienia. Gdyby tylko wcześniej Harry powiedział mu cokolwiek... Gdyby tylko Louis wiedział, jak mógłby mu pomóc, jak zabrać od niego cały ten ból...

Jednak czasu nie mógł cofnąć. Nie chciał go też tracić, więc zerwał się z miejsca i wybiegł z mieszkania. Zamierzał odnaleźć Harrego, nieważne, gdzie teraz był.

Przecież mieli być razem. Już zawsze, na zawsze...

Dziennik kłamstw || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz