2.8. First hunt

136 15 4
                                    

2.8. First hunt




Ich grupa składająca się z czterech nieprzepadających za Seungminem wilków oraz niego samego stawiła się równiutko o piątej rano kolejnego dnia.

Kiedy zaspany Kim kierował się do siedziby, droga na koniec kanionu wciąż była oświetlona, aby prowadzić stopy po pewnej drodze, zapewniając bezpieczeństwo, łączące ze sobą pochodnie liny zabezpieczały swą wytrzymałością przed upadkiem z o wiele zbyt wielkiej wysokości, aby ktokolwiek dał radę przeżyć.

Ciekawość zjadała go od środka, kiedy przyglądał się tańcującym we mgle, rozpylonej przez dwa ogromne wodospady, przytłumionym płomieniom, ich światło niczym barwnik świeżo wlany do białej farby.

Zastanawiał się, czy ktoś zajmował się ich utrzymaniem, gasił każdego późnego wieczora wszystkie pochodnie i świeczki po kolei, zdmuchiwał ciepłe kłębiące się kształty własnym oddechem i dostawał zawrotów głowy pod koniec, a może jego płuca były już tak wprawione w swojej pracy, że nawet nie odczuwał zmęczenia.

Dopuszczał do siebie nawet jakiegoś magicznego ducha sprawującego pieczę nad miastem, dbającego o dobro mieszkańców i karmiącego czerwono-pomarańczowe płomienie, gdy nikt nie patrzył, czyniąc je symultanicznie nieskończonym źródłem światła Jaq'ra Zar.

Sama myśl, że mogliby czcić tutaj ognistego ducha spłoszyła chłodny dreszcz wzdłuż jego kręgosłupa, którego łaskocząca sensacja pozostała do chwili, w której z plecakiem na ramieniu stanął w kącie ogrodzonej drewnianym płotem platformy razem z resztą swojego oddziału.

Donghan wyśmiał jego zaskoczenie, kiedy przypominająca windę z głębin kopalni platforma została wprawiona w ruch dźwignią pociągniętą przez Daehyeona jako lidera.

Liny w każdym kołowrotku sunęły ją coraz wyżej z wyjątkowo upierdliwym zgrzytem i piskiem całej ukrytej dla gołego oka maszynerii, której Seungmin nie był w stanie sobie nawet wyobrazić swym niedoedukowanym rozumem.

Im bliżej powierzchni się znajdowali, niesieni przez wąski, wystarczająco szeroki, aby pomieścić windę, szyb, tym powietrze stawało się bardziej słone i wytracało swój chłód, jaki rankiem wiecznie panował w odmętach granitowych, wilgotnych gdzieniegdzie skał, co poruszyło zmysły stepowego wilka do uniesienia nosa i zaciągnięcia się rześkim podmuchem wiatru.

- Czujesz już, co? – Yongha zaskoczył go swym porywistym tonem, jego ramiona skrzyżowane na piersi, mięśnie opinała czarna koszulką wpuszczona w bojówki o ciemnozielonej barwie, gdy opierał się o drewniane ogrodzenie platformy. – Poczekaj aż zobaczysz to wszystko z góry.

Yongha miał jak największe prawo do poczucia dumy z jaką się wypowiadał. Gdy winda zatrzymała się, zrównawszy z samym szczytem granitowego masywu, a jego twardo zbita powierzchnia odbijała wyłaniające się zza horyzontu pomarańczowe promienie słońca, żadne chmury nie przytłamsiły zapierającego dech w piersi wschodu, z kolei nieskończenie długi horyzont wyznaczała tafla wody; granatowej, falującej w powiewach wiatru oraz poruszonej wszelkimi istniejącymi prądami.

To od niej unosił się rześki słony zapach, który odświeżał ich umysły o tak wczesnej godzinie.

Nie wiedział, co powiedzieć, kiedy fale bijące o brzeg zalewały fragment skały i połyskiwały o wiele bardziej niż ona sama, a gdyby tylko stanąć wystarczająco blisko zrównującej się z rozległym morzem krawędzi stanowiącej mury Jaq'ra Zar można by było poczuć delikatny, chłodny dotyk wyrzucanej przez nie piany na stopach.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz