4. Prolog: A new era

119 8 2
                                    

4. Prolog: A new era



[Gore warning – rozdział dosyć krwawy, jeśli ktoś jest wrażliwy, to nie polecam czytać, na końcu streszczę co się wydarzyło dla tych osoób]

.

Siwy dym unosił się nad stolicą Wilczego Królestwa, którego nazwa została pogrzebana pod zgliszczami pobojowiska.

Ostatnie krokwie kruszyły się zwęglone na popiół, wymuskane do końca przez szaleńcze płomienie wzniecone wewnątrz miasta dla odwrócenia uwagi od głównego natarcia rebeliantów na zamek królewski.

Smród zwęglonego mięsa przeplatał się w powietrzu, niósł ze sobą zgrozę oraz żałobę wprost do rozdartych serc ocalałych mieszkańców.

Rebelianci nie planowali siać tak wielkiego zniszczenia, gdy wszczęli swój plan w działanie, nie zamiarowali pozbawić tak wielu rodaków życia oraz rodzin, lecz straty były nieuniknioną częścią wojny i mogli spodziewać się takiego toku wydarzeń, gdy katapulty z owiniętymi w umoczonych olejem szmatach kamieniami, podpalonymi na moment przed zluzowaniem dźwigni trzymających całość stabilnie, wystrzeliły wiele pocisków za granice broniących stolicy murów.

Wrzaski niewinnych rozdzierały huczące od runącego gruzu niebo, gdy któryś z kamieni uderzył w kamienne zabudowania; ktoś został pogrzebany pod ciężarem, ktoś zjedzony żywcem przez żądnego mordu czerwonego tancerza piekieł.

Wizg nabojów dźwięczał w uszach, budził grozę w oczach uciekającego panicznie ludu, kiedy główna ósemka odziana w czarne płaszcze, maski oraz kapelusze z rondem stąpała wartko, lecz z dumnie wypiętymi piersiami poprzez główną ulicę stojącego w płomieniach miasta.

Pomarańczowo-czerwona łuna zmieszana z dymem pożarów oraz żarem oświetlała ich zatrważającym światłem, uwydatniała ich przerażającą aurę, z jaką się nieśli, wędrując prosto na wyzierające wysoko spośród morza ogni zamczysko.

Żandarmi króla napierali z przodu, momentalnie ściągani przez ich zręczne dłonie oraz celne oczy, pociski przeszywały czaszki, trafiały między oczy lub rwały przejrzyste dziury przez sam środek serc, śląc bezduszne ciała na skąpaną we krwi ziemię.

Ich drobne rewolwery i wilcze formy nie miały żadnych szans z uzbrojonymi po zęby w shotguny rebeliantami oraz ich oddziałami zajmującymi się osłanianiem ich z każdej możliwej strony.

Ktoś zdjął szarżującego na ósemkę zamaskowanych mężczyzn brązowego alfę z prawej strony, strzał był niemal niesłyszalny wśród krzyków oraz huku widma walk dookoła, ich snajper przeładował swą broń bez zwłoki, kierując się potem na kolejny cel.

Planowali ten atak latami, byli przygotowani na wszystko i nic nie było w stanie pokrzyżować ich planów.

Nie dopuszczali do siebie nawet myśli, aby zdać się na siłę ich wilków, nie w takiej sytuacji, nie w akcji na skalę królestwa. Długodystansowa broń była o wiele skuteczniejsza i przynosiła pewniejsze skutki, tego zdążyli nauczyć się od wiecznie spragnionych rozlewu krwi ludzi.

Ich gatunek nie był tak samo destrukcyjny jak ludzki, nie atakowali bez powodów, nie czerpali przyjemności z mordu niewinnych poprzez samolubne pobudki zrodzone gdzieś pod kopułą, aczkolwiek w imię wielkiej idei zaczerpnęli od nich, zapożyczyli ich zgubne żądze walki, by przejąć władzę i ukształtować ją wedle własnego mniemania.

Ich plan polegał na zwerbowaniu, jak największej ilości omeg oraz innych statusów, które nie godziły się na reguły królestwa dotyczące najniższej postawionych i najbardziej uległych, tych którzy żywili urazę do królestwa i byli gotowi oddać własne życie, aby tylko pozbawić go korony i obalić jego rządy, tych którzy chcieli uwolnić omegi z ciągłej opresji i zdjąć z nich kajdany, uwolnić od wiecznych tortur i ukrywania się.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz