1.2. Avaldenn

253 26 26
                                    

1.2. Avaldenn




Budynek, w którym się skryli, wyglądał na stary, opuszczony magazyn. Spore, drewniane kraty, w większości puste poustawiane długimi rzędami niemal do samiutkiego wysokiego sufitu pod ścianami, poukładane palety w kątach zniszczone przez okrutne szpony czasu oraz jeden pożarty w większej części przez rdzę wózek widłowy, małe fragmenty żółtego lakieru wciąż przebijały się gdzieniegdzie przez rudawego potwora.

Smród stęchlizny atakował ich czułe węchy, wilgoć unosiła się w powietrzu aż nazbyt kąśliwie, zapewne po porzuceniu budowli zaniedbane wentylacje straciły swoją żywotność i utworzyły idealny dom dla pleśni oraz grzyba, które na sto procent czaiły się w mroku ciemnych kątów.

Nad nimi na metalowej kondygnacji tuż pod sufitem rozpościerała się dosyć rzadka sieć jarzeniówek, równie martwa, co cały magazyn, pajęczyny obrzucały je delikatnymi zasłonkami, jedna z nich wisiała na pojedynczym kablu, ledwo trzymając się reszty, widoczna instalacja elektryczna łącząca je ze sobą wiła się po metalowych belach, niczym węże boa.

Paskudny, smutny widok, chociaż i to było o niebo lepsze, niż spanie w wykopanej w lodowatej ziemi norze podczas wartkiej ulewy czy burzy z piorunami.

Seungmin westchnął ciężko, frustracja przelewała się w formie wzmożonego zapachu, pozostałe dwa wilki wyczuwszy jego rozgoryczenie, siedziały w swej ludzkiej już formie na jednej z ładniejszych palet, ich długości górnych kończyn zetknięte, głowa Jisunga z niemocy ułożona na ramieniu Felixa.

Kima ogarniał dziwnego rodzaju dyskomfort, gdy znalazł się w swojej łysej, dwunożnej postaci po tak wielu latach; sama przemiana sprawiła mu ogrom bólu i problemów, na szczęście żaden z nich nie miał tyle odwagi, by to skomentować.

Felix był urodziwym blondynem, o ostrych, a zarazem delikatnych rysach, ujawniających się w wyraźnej linii żuchwy oraz drobnym nosie, jego miodowa kompleksja obsypana piegami, co było dosyć niespotykane dla wilków z mroźnych terenów zimowej krainy. Nie miewali tutaj zbyt często mocnego słońca, które mogłoby ucałować jego lica swymi promieniami.

Jisung kontrastował z szatą swej czworonożnej postaci. Jego włosy rude, niczym wiewiórki skaczącej po gałęziach w poszukiwaniu orzechów, oczy złote i serdecznie okrągłe, przez utratę krwi nieładnie przymknięte, policzki pulchne, jakby zdążył zgromadzić w nich przynajmniej po jednym z wcześniej wspomnianych orzechów, był też niższy od swojego kompana, drobniejszy w pewnych względach.

Jego dosyć szerokie ramiona zjeżdżały do wąziutkiej talii oraz szczupłych, długich nóg, prawe udo obwiązane spodem białej koszulki Felixa, jasny materiał przesiąkał już ciemnym karminem, paskudnie, tak samo, jak prowizoryczny opatrunek na jego szyi.

Był mniej groźny w ludzkiej formie i bardziej... Niewinny? Jeśli Seungmin mógł to tak określić.

Nie zmieniało to jednak faktu, że Seungmin był wściekły. Wręcz buzowała w nim krew, istna erupcja wulkanu wewnątrz jego ciała.

Powiedział, iż udzieli im pomocy, zaprowadzi do uzdrowiciela, odbierze zapłatę i zniknie z ich życia. Nie sądził, że jego plan spali na panewce, gdyż jego ofiary, okazały się mieć puste kieszenie.

- Seungmin...

- Cicho – Kim burknął oschle, otwierając dłoń w stronę niespokojnego blondyna, krążył w tę i z powrotem przed ich nosami, pogrążony we własnych myślach.

Felix zacisnął wargi w wąską linię, schował drobniutkie dłonie w rękawach pastelowo zielonej bluzy bez kaptura.

- To jakieś chore żarty – Seungmin odwrócił się w ich stronę, ściągnął brwi poirytowany i skrzyżował ramiona na torsie. – Nie macie pieniędzy i chcieliście iść do uzdrowiciela?

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz