5. Prologue: Stranger danger

64 11 2
                                    

5. Prologue: Stranger danger




Czerwone ślepia śnieżnobiałego alfy spoglądały podejrzliwie na swoich niezapowiedzianych gości.

Jaskrawa czupryna ważniejszego z nich podbijała żądny pożogi karmin w jego oczach, gdy z pewną siebie manierą rozsiadł się wygodnie na brzegu długiego drewnianego stołu w ogromnej hali pełniącej rolę siedziby do przyjmowania audiencji od zdesperowanego ludu lidera watahy.

Aczkolwiek on nigdy nie spodziewałby się ujrzeć w niej kogoś tak cennego.

Przewyższał ich siłą oraz liczebnością, bowiem przybyli jedynie we dwóch, słabi i bezbronni, szpony oraz kły ukryte pod dwunożną postacią, całkowicie wystawieni na jego łaskę, niemniej alfa rzucił zrozumiałe spojrzenie w stronę gotowych do natarcia żołnierzy i wstrzymał ich podekscytowanie; przynajmniej na razie.

Była to nielicha wizyta, wielce niespodziewana i oh, jak intrygująca jego spaczone mrokiem zmysły. Prawdziwy rarytas, gdyż doskonale zdawał sobie sprawę, jakim nie lada osiągnięciem można się poszczycić, kiedy zawiesi się oko na kimś z legendarnego miasta poza jego granicami, najpewniej bez pozwolenia oraz wiedzy jego przywódcy.

- Co sprowadza do mnie syna Lee Minhana aż z Jaq'ra Zar? – zapytał doniośle, pysk uniesiony dumnie, czerwień jego oczu łypała na nich pełna niezdrowego łakomstwa. – Nie sądzę, aby wysłał do mnie tak mizerną kompanię, by się pogodzić. Mylę się?

Szczwany uśmiech rozciągnął malinowe wargi, popękane od suchości unoszącej się na skwarnych piaskach pustyni, którą przebył wraz ze swoim towarzyszem z wielkim trudem.

Wspomniany towarzysz wręcz emanował zdenerwowaniem, jego noga potupywała wbrew twardej fasadzie, jaką przywdziały wyraźne, acz delikatne rysy twarzy, quasi stała się całkowicie samodzielną istotą nieskorą do współpracy.

Niezrozumiałe szepty wędrowały pomiędzy schowanymi w cieniach sali podwładnymi śnieżnego wilka, ich tęczówki błyszczały w świetle, niczym u czających na zagubioną ofiarę w głębinach lasów bestii.

Beta stojący dwa kroki obok czerwonowłosego wzdrygnął się na samą myśl o ich ostrych kłach rozrywających ciała jego oraz alfy, z którym przybył, na kawałeczki, gdy tylko ich propozycja zostałaby odrzucona.

- Podobno szukasz pewnego omegi – oparty o stół chłopak pochwycił jeden z kufli w dłoń, zakręcił resztkami piwa wewnątrz, przyjrzał się złotawej cieczy smakiem przypominającej szczyny, po czym uniósł wzrok ponownie na widocznie zainteresowanego alfę. – Mogę ci pomóc go znaleźć.

- Skąd pewność, że myślimy o tym samym omedze? Z Avaldenn do Jaq'ra Zar jest kawał drogi, ognistowłosy alfo, małe szanse, że tej suce udało się z tobą minąć.

- Mam swoje źródła – Yang rzucił, wzruszywszy ramionami, kufel odstawił z hukiem na krawędź drewnianego blatu, lepka ciecz splamiła zielony obrus oraz jego skórę wypchana poprzez momentum uderzenia. – Zawsze mogę odejść i zachować go dla siebie. Z takim charakterem byłby wspaniałą zabawką, a i pewnie wytrzymałość ma niczego sobie. Wystarczyłby nawet dla całego pułku twoich ludzi. Ale jak uważasz. Więcej dla mnie.

Rozjuszone szepty nabrały na głośności, usłyszawszy daną informację, chcieli rzucić się na ofertę, jak wygłodniały wilk na bezbronną owcę; zdecydowanie zbyt podekscytowani wizją grupowej zabawy z podmiotem rozmowy.

Wtem chrzęst kości zazgrzytał im w uszach, wyliniała skóra powlekła swą cienką warstwą o wiele drobniejsze i słabsze ciało. Alfa Avaldenn przybrał postać dosyć mężnego mężczyzny o szerokich barkach oraz całkiem wąskiej talii, jego rudy wąs jedynym, co psuło jego przystojną, bardzo ostro wykrojoną facjatę.

- Jesteś głupi, jeśli myślisz, że tak po prostu stąd wyjdziesz, synu Lee Minhana – mężczyzna rozsiadł się na swoim drewnianym tronie, którego czubek przyozdabiało pokaźne poroże łosia i podparł policzek na pięści. – Ten omega zginie z mojej ręki. Nie mam zamiaru pozwalać mu czuć żadnych przyjemności. Zbezcześcił nasze zapasy i rzucił mi wyzwanie na moich terenach. Upewnię się, że zrozumie swój błąd.

- Och? – syn Minhana pokiwał ślamazarnie głową, mrucząc pod nosem, jego wilk zawibrował z zadowolenia, gdy ich konfrontacja zaczynała obierać odpowiedni kierunek. – Może w takim razie skorzystasz z mojej pomocy?

- Jaki jest haczyk?

- Skąd pomysł, że jakiś jest?

- Jesteś synem tego skurwysyna Minhana, oczywiście, że jest jakiś haczyk. Jesteś do niego zbyt podobny, aby tak nie było – alfa Avaldenn zaświergotał z przekonaniem, aczkolwiek błysk w oku mówił mu, iż dawno wkupił się w jego łaski.

Stojący z boku Hwang obserwował ich otoczenie uważnie, na wypadek nagłej potrzeby samoobrony oraz w poszukiwaniu idealnej drogi ucieczki, aczkolwiek Yang zdążył owinąć sobie mężczyznę o rudym wąsie wokół najmniejszego palca bez problemu, sprawiając, aby myślał, iż to on zyska w całym przedsięwzięciu najwięcej.

Szczególnie podczas panowania bezprawia, zapoczątkowanego obaleniem starego króla, okres zmian zająłby wystarczająco długo, by mogli usprawiedliwić się z każdej zbrodni, z łatwością wyłudzić amnestię z rąk nowego władcy Wilczego Królestwa.

Jeongin zawsze był sprytny i w jego głowie kotłowało się multum intryg, których nawet Hyunjin nie był w stanie rozgryźć, toteż i tym razem nasłuchiwał z uwagą, czym kierował swoje poczynania.

Przez cały czas, jaki z nim spędzał, zdążył się dowiedzieć wystarczająco dużo o jego podejściu do głównego tematu ich karygodnej rozmowy i doskonale widział, jak sporą sympatią darzył owego omegę; jego słowa były przeszyte kłamstwem od samego korzenia aż po koronę i już nie mógł się doczekać, co takiego splótłby ten zaprawiony w dezinformowaniu język, aby całkowicie omotać alfę Avaldenn, by działał wedle ich planu.

- Mmm... - Jeongin zamruczał po raz kolejny, tym razem doceniając trafne domysły mężczyzny i jego źrenice wypełniła niepokojąca czerń. – Zniszcz rządy Lee Minhana i wszystko, co zbudował. Zrównaj Jaq'ra Zar z ziemią, jeśli musisz.

Donośny śmiech alfy Avaldenn rozniósł się po pomieszczeniu, jego ślepia rozbłysły podekscytowanym rubinem po raz kolejny, zaś szaleństwo roztaczało wokół niego swoją duszącą aurę.

Hyunjin musiał przyznać mu jednak rację co do jednego.

Yang Jeongin był synem Lee Minhana; synem, który odziedziczył po nim zawiść i chęć zemsty, który nie cofnął się przed wydaniem wrogom swojego przyjaciela, aby tylko zyskać to, czego chciał.

Aby zamordować własnego ojca z zimną krwią i pozwolić niewinnym zginąć pod szponami obcych wilków.

Smętnym wzrokiem obrzucił dumny grymas goszczący na jego lisich rysach twarzy i przeklął pod nosem swe wybrakowane serce, gdy zabiło mocniej na jego widok.

Yang Jeongin dorównywał, o ile nie przewyższał, w szaleństwie przywódcy Avaldenn.

Był również śmiertelnie niebezpiecznym kochankiem, niemniej Hwang Hyunjin uwielbiał borykać się z niebezpieczeństwem, uwielbiał spijać smak owego szaleństwa z jego wąskich warg i pławić się w afrodyzjaku, jakim była zaborcza miłość ognistowłosego mężczyzny, miłość, która równie dobrze mogłaby go kosztować życie, gdyby Jeongin stwierdził, że stracił on dla niego ważność...




Koniec rozdziału 5

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz