5.6. The capitol

74 11 5
                                    

5.6. The capitol




Słońce prażyło grzbiety wykończonych podróżą wilków, zaciągali futrzastymi łapskami po gorącym piachu parzącym ich poduszki niemalże do krwi, lecz nie mogli pozwolić sobie na przerwy. Nie kiedy Seungmin był zdesperowany odnaleźć swoją rodzinę, którą Minho wciąż uważał za żywą.

Nie spocząłby, dopóki nie ujrzałby ich wszystkich na własne oczy, tylko tak mógł uspokoić swe kołatające w nerwach serce i odciążyć ociężałe od natłoku ciemnych myśli ramiona.

Niebo tego dnia oślepiało swym nieskazitelnym błękitem, zalewało ich żarem bezwstydnie zsyłanych promieni grożących przegrzaniem w każdej możliwej chwili.

Ze znalezionych w porzuconych przy zwęglonym garbusie torbach materiałów (znikomych skrawków, jakie magicznym trafem przetrwały eksplozję) wykrzesali drobne okrycia na głowy, by uniknąć największego uszczerbku.

Na przebycie kilkudziesięciu kilometrów wystarczyło. Dopiero potem odnaleźli sporych rozmiarów dolinę, której dno skryte było w rzucanych przez piaszczystą górę cieniach; drobny ratunek w ich obecnej sytuacji.

Tam zrobili przerwę. Minho zabrał ze sobą jedynie niewielki plecak wypełniony po brzegi butelkami z wodą oraz bochenkiem chleba, toteż po raz kolejny skorzystali z jego zapasów, aby zwilżyć spragnione gardła i upewnić się, iż ich organizmy nie odwodnią się do śmiertelnego poziomu.

Changbin podzielił się butelką z Minho, oddał mu ponad połowę i nakazał wypić całość; jego wzrok zdecydowanie zbyt skupiony na profilu drugiego, zajętego zachłannym wysysaniem zawartości plastikowego zbiornika, alfy, aby było to można uznać za zwyczajną przyjacielską troskę, lecz Seungmin nie widział żadnego powodu, by zwracać mu na to uwagę.

Nie rozmawiali zbyt wiele. Przynajmniej nie Seungmin, który co kilka minut przecierał czoło przegubem dłoni (woleli przyjmować ludzkie postacie podczas przerw, warstwy sierści jedynie przeszkadzały podczas tak gromkich upałów), kaskady potu sklejały jego brązowe loki, układały z nich przeróżne wzory na skórze; podobnie z pozostałą dwójką.

Minho i Changbin co jakiś czas zerkali na siebie tajemniczo, ich wspólna więź zapewne specjalnie odcięta od tej Kima. Nie chcieli, by słuchał.

Stepowy wilk rozumiał to w stu procentach, też nie pozwoliłby im przysłuchiwać się rozmowom z Chanem, Felixem, czy Jisungiem.

Jisungiem, z którym wciąż nie zdążył się pogodzić...

Musieli to przeżyć. Tylko w ten sposób Seungmin byłby w stanie przeprosić go za wszelkie ukrywane kłamstwa i oczyścić ich relację z niepotrzebnych nieporozumień. Tylko w ten sposób jego serce bolałoby nieco mniej...

Chan jako jedyny łącznik między nim, a resztą jego stadka, potrafił złagodzić minimalnie poczucie winy owijające swe szpony wokół Seungmina prawie każdego wieczoru, zapewniając, że Jisung dawno mu wybaczył i sam chciałby zadość uczynić swojemu wybuchowi tego pamiętnego dnia, lecz mimo wszystko... Kim wciąż czuł wyrzuty sumienia narastające z każdą pesymistyczną wizją materializującą się przed jego oczami po zmrużeniu powiek, chociażby na kilka minut.

Droga do stolicy dłużyła się nieubłaganie, kiedy goniły go posępne widma przeszłych wyborów, widma, przed którymi starał się uciec z całych sił, aczkolwiek kiedy one stawały się coraz mocniejsze, coraz bardziej tępiące jego przybity umysł, on słabł z każdym kolejnym krokiem po rozżarzonych, niczym węgle, piaskach pustyni.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz