3.2. Moment of truth

110 15 0
                                    

3.2. Moment of truth




Chan chwycił jego nadgarstek stanowczo, bez słowa wyjaśnienia ciągnąc go w tylko jemu znanym kierunku.

Przedzierał się przez zebrane tłumy ludzi, niektórzy wciąż nieświadomi sytuacji, zdziwieni nagłą zmianą w zachowaniu wiecznie miłego i uczynnego delty.

Jego kroki ciężkie i pospieszne, w porównaniu z tymi Seungmina o wiele bardziej stabilne.

Kim szedł za nim bez słowa, co chwila potykał się o własne nogi lub drobne nierówności w drodze.

Ciężka do przełknięcia gula utworzyła się w gardle, utrudniała mu swobodny oddech oraz dokładała ciężaru do miażdżonego stresem serca, do skręcającego się z nerwów żołądka, który z każdym nowym metrem pokonanym w chaotycznym pospiechu, robił kolejną pętelkę.

Nadgarstek zaczynał nieprzyjemnie piec, dłoń zaś mrowiła po same czubki palców, kiedy krążenie zostało w niej ograniczone silnym chwytem Banga.

Pokonywali kolejne kondygnacje schodów, coraz to wyżej znajdujące się drewniane mosty, mijali niczego nieświadomych mieszkańców obrzucających ich bardzo zaniepokojonym wzrokiem, na jednym z górnych poziomów minęli nawet Hwang Hyunjina bez granatowego munduru, za to w szarych dresach oraz białej koszulce i z siatką na zakupy w dłoni, jego zszokowana mina z rozchylonymi szeroko ustami wręcz podkreślała jego niechlujstwo i potargane ciemne loki.

Jakby dopiero co wstał i zmusił się wyjść z łóżka tylko i wyłącznie dlatego, że poczuł okropne ssanie w brzuchu.

Chan nie odwzajemnił nawet jego przyjaznego gestu na powitanie, osamotniona dłoń zastygła smętnie w powietrzu, całkowicie zignorowana, gdy Bang parł przed siebie, niczym burza, niczym ogromny sztorm na środku oceanu.

Zatapiał napotkane na drodze statki, porywał drobne elementy, niszczył i siał postrach.

Jego kręcone czekoladowe loki, quasi tornado wzburzane mocnym kołysaniem stanowczego kroku oraz świszczącym wiatrem, niesionym od strony morza, jego słonawy posmak na języku zapowiadał wręcz nieprzyjemny rezultat obecnej wędrówki.

Nawet kojący nerwy szum wodospadów w tle, nie był w stanie przebić się przez odgłos dudniącego w uszach serca, panika stawiała włoski na całym ciele dęba, a gdy opuścili zamieszkałą część kanionu, ale Chan wciąż nie zmienił ani tempa, ani siły z jaką ciągnął za jego ramię, Seungmin nie wytrzymał.

Wbił pięty w ubitą na twardo ścieżkę, kilka kamyczków poturlało się na stromy brzeg, spadło i z ledwo słyszanym echem poodbijało się po granitowych ścianach; wyszarpał nadgarstek i obolały przyłożył do własnej piersi, rozmasowując go palcami drugiej, poirytowane, lecz wciąż wypełnione lękiem, iskierki stanęły mu w oczach.

- Rozumiem, że jesteś zły, ale to już przesada.

- Przesada? – Chan parsknął, niedowierzanie wywróciło jego bursztynowe ślepia na sam tył głowy. – Ja przesadzam? Ukrywałeś swój status cały ten czas i nigdy mnie nie wyprowadziłeś z błędu. Ile się już znamy? Pół roku?

Seungmin przełknął ślinę, nieprzyjemna gula, blokująca mu gardło, wciąż utrzymywała się w miejscu, spojrzał w bok, na spróchniałą belkę, stanowiącą jedyne zabezpieczenie przed upadkiem i nieświadomie zagryzł wewnętrzną stronę dolnej wargi.

Wolałby skoczyć niż męczyć się z konsekwencjami i w chwili, gdy woń cynamonu stała się na tyle mocna, że niemalże kaleczyła jego nozdrza, wizja jego ciała uderzającego o stary, niezaimpregnowany płotek nawiedziła jego umysł.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz