5.5. Going South

68 12 0
                                    

5.5. Going South




Smród benzyny atakował jego nozdrza, chmara dymu unosząca się ponad nimi zduszała oddech w piersi do płytkich chrapów, zaś piekielny ból rwał lewą rękę od paliczków do samego barku, cała kończyna luźno zwisała u jego boku, najprawdopodobniej połamana w kilku miejscach; bezużyteczna.

Prawe ramie z całych sił przyciskało drobne ciało zapłakanej dziewczynki do torsu, jej łzy i głośny ryk katowały empatyczną duszę delty, który w ostatniej chwili zasłonił ją swoim ciałem, a co za tym idzie przyjął większość obrażeń na samego siebie.

Kto wie, może gdyby nie doskoczył do środka, nie tylko jego ręka by ucierpiała.

Wyczołgawszy się z ogromnym trudem, wszystkie komórki w jego organizmie paliły żywym ogniem, wyciskały pot na skronie. Zlepiał on kosmyki brązowych włosów na karku i spływał do kołnierza bluzy, gdzie wsiąkał i zostawiał karmazynową plamę, rosnącą z sekundy na sekundę.

Jednak nie był to pot...

Z trudem dźwignął się do pionu, kolana dygotały, niczym zęby na przeogromnym mrozie, ledwo pozwalały mu utrzymać równowagę, zawroty głowy i rozmazana wizja w lewym oku również w tym nie pomagały.

Chan podrzucił przerażoną Seuran, lekko, poprawił ją sobie na biodrze i odwrócił się w stronę wywróconego na dach garbusa.

Dym pożerał zmasakrowane nadwozie, blachy powginane z każdej strony, lewe przednie i tylne drzwi oderwane leżały spory kawałek od reszty kadłuba. Kadłuba, w którym wciąż znajdował się Jisung z Felixem, obaj w nienaturalnych pozycjach, ich głowy pokrywały spore kaskady spływającej bordowej cieczy, zaś wyglądający spod przedniej osi kół płomień groził spopieleniem ich niczego nieświadomych umysłów na ginący w milionach ziarenek piachu miał.

Chan zerwał się w ich kierunku, niespodziewanie zawył, zasyczał i opadł na kolana, odruchowo chcąc wesprzeć się wolną ręką. Przeszywający impuls rozszedł się wzdłuż ramienia, sparaliżował kręgosłup i wycisnął łzy do bursztynowych oczu, wtem mięśnie zaspazmowały, położyły go niedelikatnie na prawy bok, ledwo zdążył dłonią ochronić głowę dziewczynki przed twardym spotkaniem z piaszczystą ziemią pod nimi.

Płacz Seuran przeszedł w dzwoniący w uszach jazgot; przeraźliwe wrzaski, niewyraźnie nawołujące rodziców. Serce krajało się na owe dźwięki, lecz delta nie był nawet w stanie podeprzeć się na łokciu, by podnieść do siadu; przyciągnąć jej do obolałej piersi i swym ciepłem przekazać odrobinę otuchy. Był chorobliwie zmęczony...

.

.

.

- ...Awaj... Chan... Mnie... Cho...ra...

Kiedy po raz kolejny uchylił powieki, wszystko pływało, jakby oglądał świat zza szyb akwarium, w którym wodę wzburzył zainteresowany (zalewającą lewą stronę pola widzenia) ciemną cieczą rekin, opływający swoją ofiarę, aby skosztować odrobiny tej przykuwającej uwagę posoki. Z kolei skronie pulsowały, tępy ból pukał w czaszkę w kilku miejscach naraz, quasi dzięcioł poszukiwał w kości smakowitych szkodników.

Przynajmniej jego ramię przestało boleć...

Kilka dłuższych chwil minęło na ciemnowłosej postaci wykrzykującej niezrozumiałe słowa prosto w twarz otępiałego Banga, nim zaczął dostrzegać kontury, a przyprawiające o mdłości zawroty zmalały wystarczająco, aby rozpoznać osobę przed nim.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz