3.7. The claim

96 11 1
                                    

3.7. The claim




Zimne poty zlały całe jego ciało, spłoszyły dreszcze wzdłuż kręgosłupa, a uciśnięte nienaturalnie mocno płuca wydawały się zapadać pod własnym ciężarem, gdy słowa głównego alfy dotarły do nań i przesiąkły swym gorzkim jadem do samego rdzenia.

Zbierało mu się na wymioty, mdłości ściskały gardło, tworzyły okropną gulę utrudniającą przełykanie nadmiaru gromadzonej śliny zaś dłonie drżały niemiłosiernie, jak gdyby żyły nie były w stanie wytrzymać ciśnienia z jakim buzowała w nich karmazynowa ciecz.

Stali przed ołtarzem, na ślubnym kobiercu, wymienili się obrączkami oraz przysięgami, które w normalnej sytuacji znaczyły łzy szczęścia oraz nieposiadanie się z radości na samą myśl o nowej więzi zawiązanej przed samym księżycowym bóstwem.

Tym razem miał wrażenie, że przyozdobiony białymi kwiatkami łuk górował nad nim niebezpiecznie, szyderczo drwił z jego istnienia i zaciskał kajdany planu głównego alfy wokół szyi, quasi łańcuch na karku hodowanego do walk psa, którego jedynym przeznaczeniem był rozlew krwi i gojenie paskudnych ran; zero miłości, zero wolności, zero życia.

Jeśli kły Minho zatopiłyby się w jego nieskazitelnej szyi, stałby się przedmiotem głównego alfy w stu procentach. Zaprzepaściłby szansę na jakąkolwiek przyszłość z Chanem, Felixem, małą Seuran, a nawet irytującymi humorkami Jisunga u boku, zaprzepaściłby możliwość posiadania prawdziwej rodziny.

Chłód.

Makabryczny chłód zatrząsnął jego ciałem, zupełnie jakby zamiast na pustyni znajdowali się na środku lodowca w samej bieliźnie, szmer szeptów ich „gości" mieszał się z nieprzyjemnym wyciem w jego uszach, biały szum podkręcał wirowanie w głowie i mroczki przed oczami, sama myśl o tym, co zaraz się wydarzy o mało nie prowadziła do jego omdlenia, a co dopiero rzeczywistość.

Warga zadrżała z pierwszym niekontrolowanym szlochem, zęby momentalnie zagryzły ją od środka resztkami sił, aby ukryć uwłaczające dźwięki przed widownią, aczkolwiek nie był w stanie zahamować wodospadów gorącej, słonej cieczy wypływających ciurkiem z zaszklonych oczu.

- Ojcze, z całym szacunkiem, ale to jest zbyt intymne, by wymieniać się ugryzieniami tutaj! – Lee Minho zaoponował, ton podwyższony paniką zasianą gdzieś z tyłu głowy, jego ciepła dłoń, która dopiero co wsunęła obrączkę na palec serdeczny Seungmina wciąż otaczała tę jego, zacisnęła się w akcie dodania otuchy, nieskutecznie.

Był mu wdzięczny za próby odratowania sytuacji, lecz Minhan nie dawał za wygraną, niezależnie, ile się nie kłócili. Jego dosadność i alfia duma nie były skore ustąpić nagabywaniom nawet jego własnego syna.

Już dawno zadecydował o przebiegu ceremonii, miał ustalony plan wydarzeń i nie było nikogo, komu udałoby się go pokrzyżować.

Toteż Minho z wyraźnym przejęciem oraz wyrzutami sumienia wymalowanymi w jego okrągłych, czekoladowych ślepiach zwrócił swe spojrzenie ku zamrożonemu w czasie Kimowi.

- Przepraszam, Seungmin – młody alfa wyszeptał, pochyliwszy się nad jego uchem, ostra woń niosła wyrazy współczucia wobec jego osoby oraz gorzką nutkę niezadowolenia z obrotu wydarzeń. – Też tego nie chcę.

Mógł zginąć podczas ataku niedźwiedzia, gdy miał szesnaście lat i był na tyle głupi, aby ukryć się w pierwszej lepszej jaskini w górach. Nie doszłoby do tego w takim wypadku, ale nie. Seungmin stał teraz w objęciach obcego alfy, z którym dzieliła go jedynie znajomość z Bang Chanem oraz sekundy od noszenia śladów jego szczęki na sobie.

✔Steppen Runt | Stray KidsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz