Rozdział 36. DEFINICJA MOJEJ RODZINY

76 7 0
                                    

Nie pamiętam nawet jakim cudem tak szybko znalazłam się w szpitalu w Liarwood. Wymijałam pojedyńcze osoby, i nie miałam czasu, aby ich przeprosić, za to że niechcący ich szturchałam swoimi ramionami. Pani na wózku pogroziła mi palcem i krzyknęła "I tak nie uciekniesz przed śmiercią!". Kurwa, czy ona coś wie?

Nie patrzyłam za siebie, bo nawet nie chciałam się zatrzymywać. Po prostu wysiadłam z samochodu Anny i pędem wbiegłam do szpitala.

-Hej! Myłam podłogę przed chwilą, wywalisz się! - wrzasnęła jakaś kobieta, zagryzająca pączka do kawy.

W oddali dojrzałam spanikowaną Kayley, która obgryzała swoje paznokcie i chodziła w kółko. Obok na krzesłach siedziała załamana Lauren, Oaza i Davina. David obok nich na swoim wózku.

Zatrzymałam się z piskiem

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Zatrzymałam się z piskiem.

-Co z nią!? - serce waliło mi jak opętane.

Kayley na mnie spojrzała a jej oczy wyglądały naprawde okropnie. Całe podpuchnięte od płaczu, podobnie jak cała twarz.

Nagle Lauren w swojej za dużej bluzie i poczochranych włosach, wstała z krzesła i założonymi rękoma po bokach, podeszła do mnie powoli.

Tylko powiedz, że żyje.

-Miała wypadek - zaczęła niewyraźnie Lauren, bo Kayley chyba nawet nie ogarniała, gdzie jest - Po prostu szła wzdłóż naszej głównej ulicy łączącej Liarwood i Young House, a potem...a potem nie zauważyłam jej i ją potrąciłam autem, gdy się rozdzieliliśmy - jej głos drżał jak galareta.

Błagam nie...gdzie moja dziewczyna?

Z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem, coraz trudniej mi było oddychać. Twarz Lauren pusto patrzyła się w obraz na ścianie za mną. Nawet nie miała odwagi spojrzeć mi w oczy.

Po chwili równie cicho dodała:

-Ona przeze mnie nie żyje.

W tamtej jednej chwili myślałam, że się przesłyszałam i delikatnie otworzyłam swoje usta. Powieki coraz bardziej zaczęły mnie piec i myślałam, że zaraz tam padnę na zimną podłogę.

-No coś ty... - parsknęłam nerwowym śmiechem, hamując płacz i krzyk - Co ty mówisz...? Nie...to nie możliwe - kręciłam głową i podeszłam do przyjaciółki - Lauren...?

Nie dokończyłam, nie miałam siły nawet już nic więcej mówić. Po prostu objęłam ją mocno ramionami, a ona nawet tego nie odwzajemniła, nie miała siły, była słaba. Nie mogłam ją utrzymać, bo brunetka nie ustała w jednym miejscu i opadła ze swoich sił a ja wraz z nią. Czułam jak upada kolanami na podłogę a ja ciągle ją trzymałam. Spojrzałam na jej twarz, jej rozmazany makijaż, jej wykończone oczy. Ona siebie obwiniała o to, że zabiła Eve.

Ona nie żyje.

Wszystko we mnie umierało, i nadal siedziałam tuż przy Lauren i ją obejmowałam, drżałam jak opętana, bo nie dochodziła do mnie ta wiadomość, że Eva...że ona...

JESTEŚMY NAJJAŚNIEJSZYMI GWIAZDAMIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz