𝓒𝓱𝓪𝓹𝓽𝓮𝓻 𝓝𝓲𝓷𝓮𝓽𝓮𝓮𝓷

264 19 2
                                    

𝓟𝓸𝓿. 𝓜𝓲𝓻𝓪𝓫𝓮𝓵

Właśnie zaczęło się Grand Prix Włoch. Siedziałam w loży VIP razem z Aną i braćmi Leclerc. Wszyscy obserwowaliśmy wyścig na ekranach co jakiś czas rzucając spojrzenie na prostą startową.

Charles utrzymał swoją pierwszą pozycję i powoli odjeżdżał pozostałym. Idealny początek wyścigu. Reszta stawki obchodziła mnie już trochę mniej. Oczywiście patrzyłam jak idzie Carlosowi, Lando i George'owi, ale i tak na podium chciałam widzieć Charles'a. To by mu trochę podniosło poziom własnej wartości, który przez ten sezon zaczął niebezpiecznie spadać. Tak naprawdę wyścig nie był zły dla żadnego z nich. Do czasu.

Siedziałam i powoli piłam drinka, którego przyniosła Ana gdy usłyszałam głos komentatora:

- To był paskudny wypadek! Charles Leclerc uderzył w bandę!

Podniosłam się z krzesła. Jak mogłam w takim momencie odwrócić wzrok od ekranu. Po chwili pokazali powtórki, wstrzymałam oddech, nie wyglądało to dobrze. Sprawę pogorszył kolejne zdanie.

- Leclerc nie odpowiada na żadne komunikaty radiowe. Obawiamy się, że mógł stracić przytomność. Służby medyczne są już przy nim i wyciągają go z bolidu.

Wtedy mój świat się zatrzymał. Zaczęłam panikować. Chyba nigdy w życiu tak się nie bałam. Nie chciałam nawet przypuszczać myśli, że mogło mu się coś stać. To było poprostu, nie możliwe, prawda? Nie mogło. To jest Charles on sobie poradzi. Musi.

꧁꧂

Siedziałam na krzesełku przed salą w której leżał Charles. Jego bracia natychmiast pojechali za nim do szpitala, a mi się udało zabrać z nimi. Żaden z nich nie protestował.

Teraz to oni byli u niego, ja czekałam. Jedną wiadomości jaką dostałam to fakt, że jego stan jest stabilny i odzyskał przytomność. Mimo to byłam cholernie zestresowana.

I właśnie w tym momencie w którym siedziałam na szpitalnym krześle czekając, aż będę mogła się z nim zobaczyć, zdałam sobie sprawę jak ważny on dla mnie jest. Jest kimś dużo więcej niż przyjacielem. Potrafi zrobić dla mnie wszystko, a ja tego nawet odpowiednio nie doceniam. I teraz kiedy jego stan wciąż jest pod znakiem zapytania, kiedy omal coś mu się stało zdołałam to sobie uświadomić. Zrobiła bym wszystko żeby mu pomóc. Ja go kochałam. Jak nikogo wcześniej. Kochałam go tym najbardziej uzależniającym i mocnym rodzajem miłości. Zresztą co ja mogłam o tym tak naprawdę wiedzieć, mój poprzedni chłopak okazał się zwykłym dupkiem. Tym razem wiedziałam, że tak to się nie skończy. Bo on chyba też mnie kochał. Nie chciałam zapeszać, nie chciałam mówić tego na głos, ani przyznawać przed samą sobą. Zrobię to dopiero jak z nim porozmawiam.

Po kilkunastu minutach z sali wyszedł Lorenzo i Arthur. Wyglądali na spokojnych, co znaczyło, że było dobrze.

- Mogę wejść? - zapytałam.

- Tak, jasne. Tylko zasnął właśnie. - odpowiedział Lorenzo.

- Będę cicho. Chcę go tylko zobaczyć.

Weszłam do sali. W środku stało tylko jedno łóżko, na którym leżał Charles. Faktycznie spał i wyglądał przy tym bardzo spokojnie. Miał kilka bandaży, ale chyba nic bardziej poważnego mu się nie stało.

Usiadłam na stołku obok łóżka. Patrzyłam na jego twarz, był cholernie przystojny. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że od jakiegoś czasu już tak uważałam. Delikatnie odgarnęłam mu włosy z czoła. Wyglądał tak niewinnie i delikatnie jak spał. Powoli złapałam go za rękę. Cieszyłam, że chwilowo spał i że nikogo nie było w pobliżu.

𝓖𝓸𝓸𝓭 𝓞𝓻 𝓑𝓪𝓭 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz