𝓒𝓱𝓪𝓹𝓽𝓮𝓻 𝓕𝓸𝓾𝓻

548 24 4
                                    

𝓟𝓸𝓿. 𝓜𝓲𝓻𝓪𝓫𝓮𝓵

— Lance proszę...

— Mira chciałbym ci pozwolić, ale już za dużo razy nadużyłaś mojego zaufania.

— Proszę cię to są moi bracia... Rok ich nie widziałam

— A potem pójdziecie to tych jebanców. — Podeszdł do mnie. — Martwię się o ciebie.

— Nic mi nie będzie. I nigdzie więcej nie pójdę. Proszę...

Pocałował mnie w czoło.

— Ufam ci kochanie.

— Dziękuję! — Przytuliłam się do niego — Obiecuje, że tylko z nimi się spotkam, potem ci to jakoś wynagordze.

Uśmiechnął się do mnie a ja poszłam się przebrać. Kiedy byłam w trakcie zakładania topu do naszej hotelowej sypialni wszedł Lance. Widziałam jak patrzył się na mój brzuch, nie wiem dlaczego ale poczułam się bardzo niekomfortowo, więc zarzuciłam bluzę na ramiona.

— Wrócę pewnie koło 23, do zobaczenia — powiedziałam i wyszłam z pokoju.

Na parkingu pod hotelem czekał na mnie Juan z Pedrem. Przyjechali swoim samochodem, więc wsiadłam na tylną kanapę.

— Heyy dzieciaki, gdzie mnie zabieracie?

— Haha, zobaczysz — odpowiedział Juan i wcisnął gaz.

Jechaliśmy chwilę i ku mojemu zdziwieniu żadne z nich się nie odzywało. To było zupełnie nie w ich stylu.

— Czemu zachowujecie się jakby ktoś umarł? — Nie uzyskałam odpowiedzi.

Zatrzymaliśmy się pod galerią handlową ale zamiast wejść do środka bracia zabrali mnie na ławki obok, taki jakby mały park, przynajmniej tak to wyglądało. Ale wciąż nie rozumiałam oco im chodzi.

— Pedro co tu się dzieje? — Nadal milczeli.

Kiedy doszliśmy do ławek zauważyłam osoby które kategorycznie powinnam unikać — Charles'a, Carlosa i Lando.

— Co tu się- — Zaczęłam się trochę cofać, ale wtedy Juan złapał mnie za rękę.

— Mira my jesteśmy z tobą.

— Ale oco chodzi? — Juan przytulił mnie. Wyrwałam się z jego uścisku. — Co tu się dzieje?! Chcecie się ze mną spotkać a tu coś takiego! Zabieracie mnie i nie mówicie gdzie! I jeszcze oni tu są! CO SIĘ DO KURWY DZIEJE?

— Mirabel, spokojnie — Charles podszedł do mnie. — Twoi bracia rozmawiali ze mną i Carlosem po wyścigu, a Lando cię polubił więc też tu jest.

— Nic mi to nie tłumaczy! — Wszyscy spojrzeli się na siebie.

— Mira... — Zaczął Pedro. — Chodzi o Lance'a. Nie powinnaś się z nim spotkać.

— CO?! WY CHYBA NA GŁOWĘ UPADLIŚCIE!

— To dla twojego dobra. On cię bije, prawda?

Spojrzałam się na Pedro z przerażeniem, ale zaprzeczyłam. Nikt nie mógł się k tym dowiedzieć. Bo to też nic takiego.

— Wszyscy widzieliśmy jak wczoraj krzyczał na ciebie. Twoją rekacją był unik jakbyś już to przechodziła. — Charles patrzył się prosto w moje oczy, w których zaczęły zbierać się łzy.

— Kiedy do ciebie zadzwoniłem miałaś siny policzek, uderzył cię, prawda?

— N-nie! Wy nic nie wiecie! ODWALACIE SIĘ.

Potem zaczęli podawać mi argumenty i wmawiać, że powinnam zerwać z Lance'm. Carlos i Lando przyłączyli się do tego, a ja czułam się poprostu przytłoczona. To miał być fajny wieczór z braćmi, a zamienił się w coś takiego. Nie wytrzymałam, wybuchłam płaczem. To przerwało ich monologi.

— Ma-acie się odwalić ode mnie... Nic o mnie nie wiecie! Wa-aszej trójki nawet dobrze nie znam! A wy nie znacie mnie!... A was mam poprostu dość! N-nie odzywacie się do mnie przez rok! Aż nagle jestem wam do czegoś potrzebna! W-walcie się! Nienawidzę was wszystkich! — Gdy wyrzuciłam to wszystko z siebie, uciekłam stamtąd. Poprostu odwróciłam się i pobiegłam w stronę galerii.

Kiedy w końcu się zatrzymałam zamówiłam taksówkę i już po 10 minutach byłam w drodze do hotelu.

Jak najszybciej wróciłam do pokoju. Chciałam poprostu powiedzieć z Lance'm. Nic nie robić i zapomnieć o tym co się przed chwilą wydarzyło.

Weszłam do pokoju hotelowego, zdjęłam buty a bluzę rzuciłam na podłogę.

— Mira? — Lance wyjrzał z naszej sypialni.

Obróciłam się w jego stronę i na nowo wybuchłam płaczem. Wiem, że było to dziecinne zachowanie ale dłużej już nie dałam rady.

— Hey, co się stało? — Chłopak podszedł do mnie a ja nic nie odpowiedziałam tylko się w niego wtuliłam.

Poczułam jego ręce w pasie. Przytulił mnie i przysunął do siebie.

— Nie płacz. — Powoli zaczęłam się uspokajać. Lance poczekał jeszcze chwilę. — Który coś ci zrobił?

— Nie... Nie potrzebnie tam poszłam...

— Mówiłem ci, że nie powinnaś. Zły to był pomysł, żeby wogóle z nimi odnowić kontakt. Nie są dla ciebie dobrzy. Zostawili cię.

— W-wiem... Ale teraz... Nie mam już nikogo... Oni są okropni, a Ana... Nie odpisuje mi o-od dwóch tygodni...

— Hey spokojnie masz mnie. — Przytulił mnie ponownie. — I tylko mnie. Nikogo. Więcej. — powiedział ciszej.

𝓟𝓸𝓿.𝓒𝓱𝓪𝓻𝓵𝓮𝓼

— Mira! Zaczekaj! — Pedro chciał zacząć gonić swoją siostrę, ale zdążyłem złapać go za ramię.

— Poczekaj.

— Odpierdol się! To moja siostra!

— Daj jej czas. Uwierz mi. Zadzwoń do niej jutro albo po jutrze.

— Ale-

— Wiem, że chcesz dla niej jak najlepiej, ale uwierz mi. Musi to sama przetrawić. Żyła w przekonaniu, że wszystko jest dobrze albo przynajmniej większość.

— Nie chcę żeby ten dupek coś jej zrobił.

— Nie zrobi, bo właśnie osiągnął cel jakim było pokłócenie was.

— Słuchaj młody. Nie wymądrzaj bo nawet jej nie znasz. — Juan dołączył do rozmowy.

— Z tego co wiem, zostawiliście ją wszyscy sami w Kanadzie, więc też nie wiecie co u niej się działo. Poza tym wiem jak to jest być w takim związku.

— To prawda, pół roku nam zajęło wyciągnąć go z tego — odezwał się Carlos. — Też chcemy jej pomóc.

— Będziemy na następnym wyścigu pogadamy z nią wtedy.

— Jeśli któreś z was coś schrzani. — Juan wyglądał jakby chciał przywalić i mnie i Carlosowi.

— Nie zwalimy tego. Tylko wy też musicie się nią trochę zająć. Bracia idealni.

— Nie pyskuj-

— Juan! Ja im ufam. Pomogą Mirabel. Wracajmy już.

Później obydwoje kolumbijczycy poszli do swojego samochodu. Carlos z Lando też poszli. Zostałem sam. Nie przeszkadzało mi to. Naprawdę martwiłem się o Mirę... Mirabel jakoś nie czułem się jeszcze dobrze skracając jej imię szczególnie, że robiły to tylko bliskie jej osoby. Chciałem zasłużyć sobie, żeby wejść do ich grona.

𝓖𝓸𝓸𝓭 𝓞𝓻 𝓑𝓪𝓭 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz