Rozdział 54

1K 49 0
                                    

Christian

To była najcięższa rozmowa, jaką było mi dane przeprowadzić w całym moim życiu. Łzy, które moczyły jej policzki sprawiały mi ogromny ból, bo wiedziałem, że częściowo się d nich przyczyniłem. Jednak najgorsza w tym wszystkim była moja bezsilność. Nie mogłem odmówić walki, bo to byłoby równe z tym, że od razu może mnie zabić i zabrać Lunę oraz stado, więc pozostała mi walka i nadzieja, że dzięki sprytowi i dobremu wyszkoleniu pokonam go.

Siedząc z nią w sypialni i trzymając jej zimne dłonie chciałem je ogrzać, gdy z jej ust padło pytanie, którego się obawiałem, chociaż wiedziałem, że ona zapyta a ja muszę odpowiedzieć.

- Christian a kiedy macie walczyć?

-...

- Alfo Christianie, kiedy ma odbyć się walka?

- Jutro rano...

Te niesamowicie zielone tęczówki znów zaszły łzami a ja nie umiałem i ich powstrzymać, chociaż bardzo tego pragnąłem.

Nie tak sobie wyobrażałem być może nasz ostatni wspólny wieczór. Nie miała mnie pamiętać smutnego i zamartwiającego się o nią i swoje stado. Chciałem, aby miała miłe wspomnienia i pamiętała mój uśmiech oraz uczucie, którym ją dążę już na wieczność i nawet śmierć tego nie zmieni.

Tak jak parę minut temu tak teraz ponownie tuliłem ją do siebie pozwalając się wypłakać a gdy brakło łez podniosłem jej brodę i patrząc na zapłakaną, ale wciąż piękna twarz powiedziałem najspokojniej jak umiałem w tym momencie.

- Spędźmy to popołudnie i wieczór tylko we dwoje.

- A wataha?

- Oni zrozumieją a teraz to ty jesteś najważniejsza.

- Dobrze...Co chcesz robić?

- Najpierw idź się ogarnij żebyś, chociaż fizycznie trochę poczuła się lepiej a potem zjemy lekki obiad, bo uciekłaś z domu bez śniadania. Jak to zrobimy zabiorę cię na spacer nad jezioro albo końmi do naszej samotni a wieczorem film.

- Podoba mi się twój plan, ale czy możemy jednak pojechać do stadniny?

- Co tylko zechcesz kruszyno.

Na jej buzi pojawił się mały uśmiech, ale nie ten sam, który tak uwielbiałem. Moim małym sukcesem było to, że udało mi się ją namówić na tak wspólnie spędzony dzień i wieczór, aby choć na chwilę odgonić ją od czarnych myśli.

Bez słowa wstała i poszła do łazienki a ja połączyłem się z Gregiem, aby nikt nam dzisiaj nie przeszkadzał oraz że gdy Vici zaśnie tak, że się nie obudzi chce z nim porozmawiać w gabinecie. Ma czekać na mój znak wieczorem. Miałem porozmawiać z nim przed walką, ale zmieniłem zdanie stwierdzając, że lepiej odbyć to rozmowę jeszcze dzisiejszego wieczora.

Szatynka weszła w momencie, kiedy zakończyłem połączenie i patrząc teraz na nią wyglądała lepiej i tylko jeszcze lekko czerwone oraz opuchnięte oczy zdradzały, że płakała. Zdając sobie sprawę, że raczej będzie ciężko w takim stanie ściągnąć ją na dół do jadalni zaproponowałem abyśmy zjedli obiad w pokoju, na co chętnie przytaknęła, ale ruszyła w stronę drzwi, co mnie zdziwiło.

- Kruszyno a gdzie ty się wybierasz?

- Do kuchni po obiad dla nas.

- Nie. Chodź tu do mnie teraz.

Popatrzyła na mnie zdziwiona, ale wypełniła moją prośbę i podeszła do mnie a ja złapałem ją za rękę i poprowadziłem do stojącego przy balkonie stolika odsuwając krzesło zaprosiłem do zajęcia miejsca.

Moja kruszyna ( W trakcie Korekty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz