IX. Sinners

681 78 135
                                    

Korytarze zaczęły mu się plątać i nie miał pojęcia dlaczego. Znał już dobrze drogę, więc czemu zdawało mu się, jakby ciągle chodził w kółko? Zaczynał powoli panikować. W pobliżu nie było nikogo, nie miał jak spytać o drogę. Nikt też nie reagował na krzyki. Stanął w miejscu uspokajając oddech. Musiał pomyśleć racjonalne, przecież znał już każdy skręt i drogę, nie mógł się zgubić. Mrok skutecznie utrudniający mu widoczność również nie pomagał. Wszystko zaczęło mu się mieszać, a krople deszczu uderzające w szyby sprawiały, że tylko bardziej się denerwował.

Słysząc skrzypnięcie kilka metrów za sobą odwrócił się z szybko bijącym sercem. Miał wrażenie, że zemdleje, gdy ujrzał cień postaci, dokładnie taki sam jak w tę noc, kiedy ktoś krzyczał. Teraz już na pewno wiedział, że to nie były omamy przez gorączkę. Nieznajomy zaczął iść w jego stronę, a on tym razem nie miał gdzie się schować. Zaczął biec przed siebie nie zwracając uwagi na nic. Strach go chciał przejąć kontrolę, lecz nogi same rwały się do ucieczki, za to dziękował swojemu instynktowi.

Sprawdzał losowe drzwi po drodze licząc, że jakieś ustąpią, ale na darmo. Łzy bezsilności spłynęły mu po twarzy, gdy zdał sobie sprawę, że postać jest co raz bliżej niego i prawdopodobnie nie będzie w stanie jej uniknąć. Wreszcie odetchnął z ulgą, wchodząc do jedynego nie zamkniętego na klucz pomieszczenia. Zatrzasnął się od środka i oddychając ciężko pociągał nosem próbując odgonić płacz. Był przerażony. Potrzebował dowiedzieć się co tu się właściwie wyprawia i kto to jest. Bo na pewno nie miał dobrych zamiarów. Nagle ciszę przerwał głośny dźwięk pioruna, na który chłopak odskoczył lekko do tyłu, by natrafić na kogoś za plecami. Momentalnie przestraszył się cofając pod ścianę. Nie wiedział co robić, znowu uciekać, czekać na zbawienie, czy rozpłakać się jak dziecko.

- Co tu robisz? - dotarł do niego zaskoczony głos.

Nie odpowiedział, a jedynie uniósł głowę, by w delikatnym świetle dostrzec posturę Hwanga, który kucnął przed jego skulonym ciałem. Nie myślał trzeźwo i jak gdyby nigdy nic rzucił się w ramiona wysokiego szatyna wtulając się w zagłębienie jego szyi. Nie obchodziło go co sobie pomyśli i czy zostanie odepchnięty. Teraz zależało mu na poczuciu się bezpiecznie w tym dziwnym miejscu, które na nowo zaczynało go niepokoić. Mężczyzna po zrozumieniu w jakim Felix jest stanie i że w ogóle znalazł się w jego pokoju objął blondyna mocno przyciskając do siebie. Spojrzał na zegarek widząc kilka minut po północy, nie musiał pytać czemu dosłownie trząsł się w uścisku. Ale musiał wiedzieć, jak do tego doszło.

- Złamałeś zasadę. Służba mówiła wszystkim niedaleko głównej sali, gdy wybiła dwunasta, że mają jej nie opuszczać. Dlaczego ty to zrobiłeś? Wiesz, że to jest zakazane - starał się brzmieć spokojnie, lecz wewnątrz wystraszył się wizją Lee na korytarzu o tej porze.

- Byłem już dość daleko i musiałem ochłonąć - przyznał. - Przepraszam, że od tak tu wszedłem. Inne drzwi były pozamykane.

- Nie przepraszaj, cieszę się, że udało Ci się tu dostać. Przynajmniej będę miał na ciebie oko.

- Jak wtedy, kiedy mnie pocałowałeś, a potem zostawiłeś samego. Prosiłeś, żebym to ja został tutaj, ale nie wiem czego właściwie ode mnie oczekujesz. Popełniłem błąd? Zrobiłem coś nie tak?

- Nie ty, tylko ja - westchnął. - To było za szybko. Wydaje ci się, że tego chciałeś, ale to nieprawda.

- A ty tego chciałeś?

- Jak niczego innego. Zgrzeszyliśmy razem. Ten pocałunek nie powinien się wydarzyć, moja ekscytacja poznaniem cię przyćmiła zdrowe myślenie - stwierdził.

- Czyli żałujesz? - nie był pewien czemu tak dopytywał, nawet nie byli sobie bliscy. Nie powinno mu tak zależeć.

Na to pytanie właściciel odsunął go od siebie, lecz nadal trzymał w ramionach. Spojrzał na niego z zawahaniem. Nie mógł powiedzieć za dużo, ale nie chciał go zranić, ani w ogóle dawać złudnych nadziei.

𝓟𝓪𝓷𝓭𝓮𝓶𝓸𝓷𝓲𝓾𝓶  ~Hyunlix~Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz