30

4.7K 171 19
                                    

William

Wszystkiego się spodziewałem.

Ale nie, kurwa, tego.

Zacisnąłem szczęki, aż usłyszałem zgrzyt zębów. Byłem przerażony. Cholera, serce mi stanęło, jak tylko zauważyłem kto stoi pod moim pieprzonym domem. Uniosłem spojrzenie znad ekranu na pobladłą twarz Madison. Było już tak dobrze. Tak, kurwa, dobrze.

– Nie zapraszałem jej – powiedziałem szybko, widząc jak Madison wytrzeszcza oczy. Gdy na jej policzkach pojawiły się nagle rumieńce, nie miałem pojęcia czy to dobry, czy zły znak.

– Otworzę jej.

Co?

Zmarszczyłem brwi, przyglądając się, jak dziewczyna wstaje z dumnie uniesionym podbródkiem. Przesunęła delikatnymi, drżącymi dłońmi po mojej koszulce, którą miała na sobie. Wyglądała jak bogini, którą chciałem czcić.

– Zostań tu, musisz odpoczywać. – Skinęła głową, jakby sama chciała upewnić się w swoim pomyśle.

W życiu.

W życiu nie przegapiłbym tego, co mnie czekało. Wstałem od razu, śledząc każdy jej krok. Szła pewnie, chociaż unosiła sztywno ramiona. Nie spuszczałem jej z oczu, gdy kroczyła dumnie przed siebie. Czułem pieczenie w ramieniu, ale był to znośny ból, do którego mógłbym się przyzwyczaić. Byłem nieco odrętwiały od leków, które dostałem od Martina, aczkolwiek jedna, jedyna część mnie, która czuła się nad wyraz pobudzona właśnie poruszyła się w spodniach. Cholera, czy ona musi tak kręcić tym tyłkiem?

– Nie mogłeś sobie odpuścić? – mruknęła pod nosem, nawet się nie odwracając. Stanęliśmy przed drzwiami wyjściowymi, w których wysoka, pionowa, matowa szyba zdradzała, że jakaś niewysoka postać jest tuż za nimi.

– Nie mam zamiaru cię odwiedzać w więzieniu – odpowiedziałem, gdy położyła dłoń na klamce. Spojrzała na mnie przez ramię i, Matko Święta, ten drwiący uśmieszek i błysk w oku spowodowały, że miałem ochotę się na nią ponownie rzucić. Wręcz czułem na ustach smak jej spełnienia.

– Będę grzeczna. – I zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, otworzyła drzwi. Na twarzy Pierre najpierw pojawiła się ulga, ale szybko zastąpił ją ogromny grymas.

– Co ty tu robisz, do cholery? – warknęła blondyna, unosząc wysoko wypielęgnowane brwi, gdy w końcu dojrzała mnie ponad ramieniem Madison.

– Ciebie również miło widzieć, droga Charlotte. – Przesadzona słodkość okryła głos Madie, ale była to jednocześnie najbardziej gorzka barwa głosu, jaką w życiu słyszałem. – Bardzo uprzejmie z twojej strony, że przyszłaś zobaczyć, jak się czuje mój William.

Mój co?

Spojrzałem tak intensywnie na plecy brunetki, że aż dziwne, że nie wypaliłem w niej dziury. Moje cholerne serce podskoczyło, jakby zapomniało, że jest kamienne i powinno siedzieć bezczynnie.

Charlotte prychnęła.

– Twój? Chyba sobie ze mnie żartujesz.

– Mówię całkiem poważnie – rzekła Madison, a ja naprawdę podziwiałem jej spokój. Niespodziewany spokój, bo po tej dziewczynie można spodziewać się wszystkiego, ale rzadko stoickiego spokoju. Szczególnie w kontakcie z moją zastępczynią. – Czyż nie, skarbie?

Najwidoczniej świetnie się bawiła, prowadząc tę grę, w której zamierzała wygrać każdym ruchem, nawet tym nie fair. Nawet tym, wykorzystującym moje serce, które teraz zachowywało się, jakbym co najmniej przebiegł maraton.

FuzjaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz