13. Moja walentynka.

9.3K 317 218
                                    

Oparłam się głową o zagłówek fotela, gdy wjeżdżaliśmy na rondo.

Kiedy przepuszczał czarnego Mercedesa, prychnęłam pod nosem.

– Boże, jesteś taki głupi.

Przewrócił oczami, wiedząc że nie mówię o tym, że w praktyce to on miał pierwszeństwo. Odnosiłam się do jego twarzy, która od połowy zabrudzona była czerwoną krwią, która nieustannie kapała z jego nosa i rozciętej wargi dopóki trener nie przyłożył do niej zimnego okładu.

Jednakże uparty Christian chciał jak najszybciej pojechać do domu, więc biorąc mnie, ponieważ obiecał mi podwozke i nie musiałam tracić swojego paliwa na jego głupie mecze, wsiadł w samochód z twarzą wyrwaną z horroru.

– Ludzie na drodze pomyślą że ja ci to zrobiłam – prychnęłam.

– W dupie mam to, co myślą ludzie – odpowiedział stoicko, z uwagą skręcając w kolejną ulicę.

Popatrzyłam przez okno, z trwogą upewniając się że to nie była ulica, która prowadziła do mojego domu.

– Skręciłeś w złą ulicę – wystrzeliłam, widząc w lusterku jak prawidłowy zakręt, jaki nieubłaganie szybko oddalał się z mojego pola widzenia.

– Przecież wiem, gdzie mam jechać – odparł, patrząc się na drogę.

– A ja wiem, gdzie mieszkam. I to na pewno nie jest droga do mojego domu.

Uśmiechnął się, dalej nie zerkając w moją stronę, co jest do niego niepodobne. Po prostu spokojnie sobie jechał, w czasie gdy ja nie miałam zielonego pojęcia o co tu chodzi.

– A kto powiedział, że jedziemy do twojego domu?

Odetchnęłam z niedowierzaniem.

– Ty?

Zmarszczył brwi, a potem włączył kierunkowskaz.

– Nie pamiętam, żeby takie coś padało z moich ust.

– ,,Odwiozę cię do domu, tak jak obiecałem" – zacytowałam jego słowa sprzed, no nie wiem, może dziesięciu minut.

– I odwożę, tak jak obiecałem.

– Ale to nie jest droga do mojego cholernego domu, Christian!

– Ale do mojego już tak.

Przegięcie. Krew zagotowała się w moich żyłach, od razu trafiając do uszu. Przez to pewnie miałam czerwone jak burak policzki, ale jak widać jego to nie obchodziło, bo w triumfie włączył radio, zagłuszając pewnie swoje wyrzuty sumienia. Jego jedna ręka mocno trzymała dolną część skórzanej kierownicy, a druga podrygiwała na jego gołym udzie, bo nawet nie zdążył przebrać swoich sportowych spodenek.

– Łamiesz teraz największą zasadę naszego kodeksu! – przekrzyczałam muzykę. Kiedy udawał, że nie słyszał mojej wypowiedzi przez dudniący rytm, natychmiast przekręciłam pokrętło odpowiadające za głośność, ściszając to gówno do minimum. – Łamiesz teraz największą zasadę.

– Słyszałem za pierwszym razem – rzucił  z przekąsem. – Ale zasady są po to, żeby je łamać, nie?

– Bardziej lamusiarsko nie dało się zabrzmieć.

– Mogę ci obiecać, że dałoby się. – zakpił, dalej włączając swoją głupią muzykę. Głupia Abba zagłuszyła moje narzekania. No dobra, Abba nie była głupia. Christian był.

Ale wiedziałam, że nie mam szans to, by zawrócił i zawiózł mnie do mojego ciepłego łóżka. Może gdybym zaczęła płakać na cały samochód, zlitowałby się. Ale nie chcąc robić z siebie idiotki, założyłam po prostu ręce, patrząc się pusto w mijane drzewa.

My Broken MuseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz