3. Nie płacz nad rozlanym piwem.

11K 395 79
                                    

Nie poszłam na wizytę do nowego psychologa.

Za to poszłam biegać. Założyłam słuchawki, puszczając jeden z podcastów kryminalnych pobranych na mojej specjalnej liście. Związałam włosy w ciasnego kucyka by w środku transu, w jaki wpadam w środku maratonu włosy nie rozproszyły się na porannym wietrze.

Słońce ledwo wzeszło. Różowe pasma na niebie przekonały mnie, że to dobra pora na bieganie. Mimo delikatnego chłodu na policzkach, szybko się rozgrzałam, najpierw idąc szybkim krokiem, a później zmieniając to na trucht. Minutę później biegłam zmuszając do tego każdy mięsień, jaki mogłam. Moje stopy w lekkim obuwiu odbijały się od betonowego chodnika, o tej porze nie zajmowanego przez nikogo.

Mój oddech zwalniał, i ciążył na suchych ustach. Kropelki potu pojawiały się na skroniach, a czarna opaska wchłaniała każdą z nich. Mimo uścisku w żołądku, biegłam dalej.

Kiedy poczułam pot na plecach koszulki, oraz okropne uczucie pieczenia w okolicach płuc, przyśpieszyłam. Biegłam z taką szybkością, że prześcignęłam pojedynczy, dość szybko jadący rower z kobietą na siodełku. Ogarnęła mnie słabość, jakby całe moje ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie posłuchałam go, dalej biegnąc sprintem. Mijałam domy, gdzie różni ludzie zaczynali dzień, w naprawdę różne sposoby. Szykowali dzieci do szkoły, może malowali się do pracy, albo o rozmowę o nią, lub nie mieli zamiaru wychodzić z łóżka przez cały dzień.

A ja zaczęłam swój od katowania się wysiłkiem, i myśleniem o kaloriach które zamierzałam zjeść.

Bo gdzieś pomiędzy marzenie o deserze po obiedzie zamieniło się w marzenie o jego ominięciu, rozpuszczalna kawa dla dzieci z pełnią cukru i nabiału zamieniła się w czarną kawę bez ani jednej łyżeczki słodzika. Czas z samą sobą stał się okrutną karą, a czytanie książek jedynym odkupieniem. Gdzieś pomiędzy znalazłam znajomych, ale nie przyjaciół. Moja nienawiść do własnego ciała zamieniła się w obsesję.

Gdzieś pomiędzy tym wszystkim zgubiłam samą siebie. I nikt nie zapewniał mnie, że kiedykolwiek się odnajdę.

Na horyzoncie widziałam stary cmentarz, gdzie nie było już miejsca na nowe nagrobki, ani podziemne trumny, więc odwiedzały go jedynie osoby, które dawno temu pochowały tam swoich bliskich. Nad murami wyniósł się stary dąb, przy którym leży ktoś, kogo powinnam odwiedzić, ale nie zrobiłam tego od wielu, wielu miesięcy.

Nie byłam do końca pewna, ile razy zdarzyło mi się, żeby ktoś umierał w ten sposób, na moich oczach, z oczami pozbawionymi emocji. Pewnie byłam przy ostatnim oddechu mojego dziadka, ale to nie było takie samo. On zapewne wiedział, że za mniej niż trzy minuty zostanie ogłoszony czas jego śmierci i stanie się nazwiskiem na kartce papieru, ale ona nie miała o tym zielonego pojęcia.

Kwas przeżarł cały mój przełyk, a na samym dole żołądka zrodził się okropny ból. Do moich oczu cisnęły się łzy, rozwiewane przez wiatr biegnący po mojej twarzy.

Minęłam wielkie, przerażające wejście na cmentarz ze stale towarzyszącym mi poczuciem winy.

To ty mogłaś umrzeć.

To ty miałaś umrzeć.

Skręciłam do pobliskiego parku. Moje serce w klatce piersiowej biło jak dzwony w kościele, rozpychało się jakby miało zaraz wybuchnąć, rozedrzeć moje ciało, przy okazji uciekając. I zostawiając moje zwłoki pośród wielu zielonych drzew, w których aktualnie do życia budziły się różne ptaki.

Gdy poczułam jak moje ciało powoli się poddaje, oparłam się o jedno z nich. Czując chropowatą korę pod drżącą dłonią, próbowałam uspokoić chaotyczny oddech, błagający o większą ilość powietrza, oraz dudniące serce.

My Broken MuseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz