19. Sala 303.

7.8K 294 141
                                    

– Jak długo mamy jeszcze czekać? – zapytałam siedzącego obok mnie Christiana.

We trójkę, licząc Ivana jedzącego trzecie opakowanie żelków kabli, czekaliśmy na czwarty z kolei wynik badań. Tym razem był to drugi rentgen złamanej ręki Bradforda. Czekaliśmy, i czekaliśmy, a końca tych męk nie było widać.

W tym szpitalu czułam nieokrzesany niepokój. Był on wytłumaczony czymś, co dawno z siebie wyparłam, a ta wizyta jedynie mogła rozedrzeć rany na nowo, bym od początku musiała się nimi zająć. Mój niepokój był przeze mnie oczekiwany. Nie omijałam go, nie chciałam go zagłuszyć, ani zignorować. Chciałam, by po prostu minął. Sama pisałam się na przyjazd tutaj, nikt nie ciągnął mnie za rękę, i nie kazał wyspowiadać się z każdej sekundy jaką spędziłam tutaj przed laty.

To była moja decyzja. A nie każda musi być prawidłowa.

Było po dwudziestej pierwszej. Szczęściem w nieszczęściu było to, że założyli się o lepsze salto w tył już na samym początku imprezy, i trafiliśmy tu stosunkowo szybko.

Kilka minut wcześniej uznałam, że zwyczajne siedzenie na krzesłach w poczekalni przy jednej z sal było nudne i niewygodne, więc rozprostowałam swoje nogi na udach poszkodowanego Christiana. Ten łapiąc okazję, ułożył swoją chwilowo usztywnioną czymś, co nie było gipsem rękę na mojej gołej łydce. Rozwiązał mi sznurówki w białych butach, ale mi to nie przeszkadzało, ponieważ był bardzo wygodny pod względem spoczynku moich nóg.

– A czy ja ci wyglądam na lekarza? – odparł z odrobiną zmęczenia. Doktor, który przyjął jego przypadek podał mu leki przeciwbólowe na czas gdy musiał bezsilnie czekać na wynik rentgena, i podjęcie dalszych kroków. Więc w skrócie, był trochę naćpany.

– Nie, ale wyglądasz na osobę, która podejmuje naprawdę okropne decyzje.

– Mogłabyś przynajmniej udawać, że martwisz się o mój stan zdrowia. – oznajmił oskarżająco.

– Od tego nie umrzesz, nic ci nie będzie – wymruczałam, zakrywając sobie oczy ramieniem.

– Mógłbym umrzeć, gdybym uderzył głową o beton.

– To czemu robiłeś na nim salto? – rozłożyłam ręce, patrząc na niego z udawanym zdziwieniem.

– To była bitwa o sto, kurwa, dolarów. – odpowiedział, nie wstydząc się swojego głupiego czynu. – To była adrenalina.

– I tak przegrałeś. – przypomniałam mu, przez co jego radosna mina zwiędła.

– A ja wygrałem. – wyśpiewał Ivan, wymachując tym co zostało mu z wielkich zakupów w szpitalnym automacie z przekąskami. Siedział naprzeciwko nas, i naprawdę nie wiedziałam, w jakim celu też tu przyjechał.

– Udław się. – rzucił Christian.

– Dziękuję. – odpowiedział spokojnie, jakby jego przyjaciel życzył mu smacznego posiłku. Nie przejmował się zniewagą Christiana, i dalej wciągał żelki jak odkurzacz.

Bez słowa wróciłam do grania w Fruit Ninja na swoim telefonie. Z pasją przecinałam wszystkie rodzaje owoców animowanym nożem, który podczas cięcia wydawał satysfakcjonujący dźwięk.

– Dobrze, że rok szkolny się kończy, i razem z nim sezon koszykówki – usłyszałam za ekranem swojego telefonu przytłumiony żelkami głos Ivana. – Ale i tak nie unikniesz złości trenera.

– Jeden mecz w tą, czy w tamtą – odpowiedział Chrissy. – Tylko szkoda, że to prawa ręka.

– Przecież jesteś leworęczny, jaki widzisz problem? – powiedziałam, gapiąc się w telefon. Nie przecięłam już dwóch owoców, co dało mi ostatnią szansę na prześcignięcie własnego rekordu.

My Broken MuseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz