Christian
Spojrzałem na ekran telefonu, siedząc na fotelu kierowcy w swoim aucie. Kątem oka zerknąłem na powiadomienia, widząc kilkanaście połączeń do Valentiny. Poczułem na sobie falę zaniepokojenia, które prawie wykręciło mi dziurę w brzuchu. Zmarszczyłem brwi, przyciskając mocniej pedał gazu. Zaciskając palce na kierownicy, modliłem się by wszystko było u niej dobrze. Musiało być.
Z niebezpiecznie dużą prędkością wjechałem w jej ulicę, ignorując krzywo patrzące się kobiety z małymi psami na smyczach. Zaparkowałem na jej prawie pustym podwórku. Jednak jej auto tam było, co spowodowało że odetchnąłem z ulgą.
Zdążyłem.
Wyjąłem bagażnika bukiet białych stokrotek razem z maskotką Chudego z Toy Story. Tylko takie mieli w sklepie, w jakim dodatkowo nie było ani jednej kreski zasięgu. To dla tego nie dotarło do mnie ani jedno połączenie, przez co będę musiał tłumaczyć się wkurzonej Vallie. Pewnie będzie stała z założonymi rękami tuż w progu domu, niechętnie mnie do niego wpuszczając.
Dziś miałem zamiar wyznać miłość Valentinie Carrerze w najbardziej romantyczny sposób na jaki wpadłem. Ubrałem najlepszą, lnianą koszulę i ułożyłem niechlujne włosy na niewielką ilość żelu. Na to właśnie zasługiwała. Zasługiwała na kogoś, kto będzie kochał ją bezgranicznie i tak mocno, że będzie czuł fizyczny ból. Chciałem by doświadczyła miłości, o jakiej czyta w książkach, lub ogląda w filmach.
Mimo że będziemy rozdzieleni to sprawię tak, by nigdy nie czuła się samotna.
Nie miałem pewności czy jej reakcją będzie uścisk, czy też mocny liść prosto w mój policzek. To najmniej mnie obchodziło.
Wyprostowałem się, pukając do jej drzwi. Chciałem ukryć lekki uśmiech formujący się na jednym kąciku moich ust, ale nie dałem rady. Dla pewności zadzwoniłem też dzwonkiem. Słysząc dźwięk rozchodzący się po całym jej domu, nerwowo czekałem na otworzenie drzwi. Wypuściłem głośno powietrze.
Drzwi ani drgnęły. Złapałem za pozłacaną klamkę, i mocno nią szarpnąłem. Były zamknięte, i to spowodowało że mój żołądek skurczył się w skomplikowany supeł. Chwyciłem za telefon, i wybrałem jej numer. Może właśnie spała, odhaczając swój sen dla urody. Mogła też bać się samotności w dużym domu, który był niebezpieczeństwem dla jej lęku przed horrorami, i to skłoniło ją do zakluczenia drzwi. Przylozylem dzwoniący telefon do ucha, czując jak wibrujące sygnały przechodzą na moją rozgrzaną skórę.
Po usłyszeniu automatycznego, sztucznego głosu wcisnąłem czerwoną słuchawkę.
Zapukałem jeszcze raz. Brak odzewu.
Przeszedłem więc do bardziej histerycznych rozwiązań, co dopiero zrozumiałem gdy pierwszy z wielu kamyków po podróży w powietrzu wylądował na jej oknie, wydając z siebie głuchy wydźwięk. Delikatnie położyłem bukiet kwiatów, by ani jeden z nich nie stracił swojej urody.
Dokładnie wiedziałem, zza którego z wielu okien wyglądała gdy chciała obejrzeć zachód słońca. Kiedyś nawet wspomniała, że lubi wychodzić za dach i oglądać wieczorne niebo.
Dzisiejszego dnia zachód był naprawdę piękny, a ona nie siedziała na lekko rozgrzanym, blaszanym dachu.
Zamachnąłem się, rzucając kolejnym kamykiem w szybę. Pewnie spała tak mocno, że nie słyszała ani telefonu, ani dzwonka, ani kamieni.
Byłem bystry, ale chciałem wierzyć w to najgłupsze kłamstwo jak najdłużej się da.
Nie mogła mi tego zrobić.
Więc z tego powodu rzucałem kamieniami bez ustanku. Rzucałem, i rzucałem, aż po moim ramieniu rozpłynął się ostry ból który nie dawał mi spokoju. Ale ja się nie poddawałem. Wszystko wokół mnie nie grało roli, wszystkie dźwięki oprócz tego, który wydawała atakowana szyba nagle ucichły. Według mnie cały świat skoncentrował się tylko na tym, by przez okno wyjrzała pewna ciemno włosa dziewczyna. Czułem, że gdyby to zrobiła, cała ludzka populacja zaczęłaby mi klaskać.
Ale tak się nie stało, więc jedyne co im zostało to opłakiwać moje szczęście.
Byłem tak zamroczony, że głos podjeżdżającego na podjazd samochodu nie znaczył dla mnie kompletnie nic. Jej auto i tak już stało przed domem, więc nie obchodziło mnie kto to był, dopóki nie była to Valentina Carrera.
Starsza ode mnie Marianne zaniepokojona głosem kamieni rzucanym prosto w okno resztami moich sił, obeszła dom i zobaczyła najbardziej żałosnego chłopaka na całym świecie. Widok ten sprawił, że zrobiła współczującą minę chociaż dalej nie dopuścić do siebie powodu, przez jaki tak się stało. Przechyliła głowę, i wypowiedziała słowa jakie na dobre oddaliły mnie od szczęśliwego zakończenia:
– Mój biedny, złotowłosy chłopiec.
– Wyjechała, prawda?
Kobieta z żalem wymalowanym na każdym centymetrze jej smutnej twarzy pokiwała głową, potwierdzając koszmar jaki mi się śnił przez poprzedni miesiąc. Matczynym gestem dotknęła mojego ramienia, co było dla mnie tak nieznane i obce, że automatycznie się wzdrygnąłem.
Mój umysł wiedział od momentu gdy zobaczyłem jej czerwone imię na samej górze połączeń, ale moje serce nie było gotowe. Dalej nie jest.
Zaprosiła mnie do środka, bym ochłonął. Zaproponowała też herbatę. Odmówiłem. Poszła więc, jednak przez następną godzinę co rusz stroskana spoglądała w okna domu, by zobaczyć jak się trzymam.
Nie trzymałem się. Przez ten czas trzymała mnie Valentina, ale gdy odeszła wydawało mi się że całe moje ciało rozsypało się na milion ostrych elementów, których już nie dało się poskładać.
Usiadłem na wilgotnej trawie, błagalnie patrząc w jej okno. Wieczór zaczął stawać się nocą. Gwiazdy były już widoczne na niebie, a zachód słońca już mniej. Świerszcze zaczęły cykać wokół mnie, zimno otaczało moje blade policzki. Przynajmniej dowiedziałem się, że posiadam w pełny działające serce, bo gdy łamało się na tysiąc kawałków usłyszało to całe cholerne miasto.
Dwieście osiem. Tyle razy próbowałem usłyszeć jeszcze jej głos. Wychodziłem na kompletnego pomyleńca, i właśnie się takim czułem. Sam doprowadzałem się do szaleństwa, zamiast po prostu puścić ją wolno.
I histerycznie zacząłem wypowiadać drżącym głosem znaki zapytania prosto do ekranu telefonu, by moja rozpacz nagrała się na jej skrzynkę. Kiedy sztuczny głos oznajmił, że to już skończyło się miejsce na wiadomości głosowe.
Nie mogłem się ruszyć. Wiedziałem że gdy wsiądę do auta, zapalę silnik, i wyjadę z przydomowego parkingu, to będzie już po fakcie. Teraz mogłem jeszcze marzyć o tym, że moja Vallie jeszcze pojawi się w drzwiach ogrodowych, lub przyjdzie z przedniej części podwórka.
Dlatego marzyłem jeszcze przez całą noc. Myślałem o jej pięknym odcieniu zepsucia, który napawał mnie by zapełniać swój pokój nowymi obrazami. Odcień, jaki uznałem za swój ulubiony. Dopiero gdy słońce zaczęło wschodzić na niebie, pozbierałem swoje pozostałości z porannie wilgotnego trawnika.
Przynajmniej w jednym z miliona wszechświatów, moja ukochana Vallie została kimś więcej niż tylko moją muzą.
CZYTASZ
My Broken Muse
RomancePIERWSZA CZĘŚĆ DYLOGII SZTUKI Zniszczone rzeczy mają najpiękniejszy odcień. Dlatego Valentina Carrera, córka polityka Stanów Zjednoczonych, słynie ze swojej urody, oraz rozpustnego życia. Ignoruje blaski fleszy, które gonią ją przez całe życie, szc...