🐺2🐺

3.3K 247 45
                                    

Poznajcie naszego wilczka 

3 lipca, Burzowy Księżyc

Carter

Stałem przed wysokim aż po sufit oknem, patrząc na srebrny okrąg widoczny na niebie. Ależ będzie piękny, gdy ten kawałek świata spowiją głębokie ciemności nocy. Swoją magią drażnił każdą kroplę krwi w moim ciele. Marzyłem o tym, aby być teraz gdzieś w lesie, czuć na ciele to duszne i parne lipcowe powietrze i biec przed siebie. Odnaleźć wolność, której tak mi ostatnio brakowało. Cholerne miasto!

Z uczuciem bulgoczącego w piersi warkotu odwróciłem się od okna. Czas na powrót przybrać maskę, którą podziwiał cały świat i zająć się interesami. Otwarcie kolejnego hotelu to zawsze pieprzone zawracanie głowy. Wychodząc z apartamentu królewskiego na najwyższym piętrze budynku, szarpnąłem za kołnierzyk wykrochmalonej koszuli. Patrząc na własne odbicie w lustrzanych ścianach windy, poluzowałem krawat, wykrzywiając sarkastycznie usta. Gdyby ci wszyscy ludzie czekający na dole wiedzieli, komu zawdzięczają kolejny luksusowy hotel, spieprzaliby z krzykiem tratując się nawzajem.

- Jak się czuje facet, który jest już właścicielem całego cholernego miasta?

Zaraz po wyjściu z windy usłyszałem rozbawiony głos. Spojrzałem w bok. Niecały metr ode mnie, na szczycie głównych schodów, oparty o poręcz stał Jay Taylor. Równie wysoki jak ja, miał blond włosy i ciemnozielone oczy, które szczególnie podobały się paniom.

- Niestety, nie całego – wykrzywiłem usta w uśmiechu. – Jedna trzecia tego śmietniska należy, niestety, do ciebie.

Jay śmiejąc się uniósł kryształową szklankę do ust, a w powietrzu wyczułem zapach Jacka Danielsa. Zamknąłem oczy wypełniając płuca znajomym aromatem. Ależ bym się napił! Niestety, czekało nas ważne spotkanie i nic nie mogło mnie rozproszyć ani spowolnić. Gdy zasiadasz do jednego stołu z wilkami w ludzkiej skórze, które w każdej chwili mogą się rzucić ci do gardła, nie możesz sobie pozwolić nawet na jeden cholerny łyk. Albo dwa... Albo całą cholerną butelkę.

Dopiero po sekundzie zauważyłem, że ze szklanki praktycznie nic nie ubyło. Jay wiedział co robi. Z nas dwóch, to on był uważany za tego spokojniejszego. Zawsze sypał kawałami, a przystojną jak diabli twarz nie opuszczał uśmiech. Nasi przeciwnicy i konkurenci w interesach uważali, że Jay'a łatwiej jest podejść. Że jest bardziej ustępliwy. Amatorzy, psia mać! Próbowali tylko po to, aby przekonać się, że facet był nieugięty i równie jak ja niebezpieczny. Tych kilku śmiałków, którzy odważyli się na taki samobójczy krok, nie miało komu już o tym opowiadać. Reszta uznawała, że nie warto wychylać się z szeregu.

Tak było dla nich bezpieczniej. Nikt nie chciał mieć w nas wrogów.

- Jednak kilku ich mamy – myśl Jay'a pojawiła się w mojej głowie.

- Przestań mnie irytować – warknąłem.

- Dobra, dobra... - zaśmiał się klepiąc mnie w ramię. – Załatwmy to co musimy i spadamy. Im szybciej skończymy, tym lepiej.

- Kolejna randka? – zapytałem schodząc ze schodów.

Lawirując wśród zaproszonych gości, którzy tłumnie gromadzili się w westybulu, dotarliśmy do sali balowej. Rozejrzałem się od niechcenia, starając nie wdychać zapachu perfum i spoconych ciał. Dla kogoś z tak wrażliwym powonieniem jak ja, była to tortura.

– Kto tym razem? – rzuciłem, widząc jak mruga do wypindrzonej panienki, towarzyszącej jakiemuś nadzianemu gogusiowi.

- Jestem gentlemanem. Nie zdradzam nazwisk dam.

StormyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz