🐺27🐺

2.8K 275 30
                                    

Zostawiłem śpiącą Stormy i wróciłem do swojej sypialni wnosząc ze sobą jej zapach. Byłem tak, kurwa, słaby, jakbym sam rozprawił się ze zbuntowanym stadem. Mało brakowało... Jezu! W ostatniej chwili powstrzymałem się przed wbiciem w jej szyję kłów! Jeżeli tak będzie wyglądała każda nadchodząca noc, to nie wiem ile zdołam wytrzymać. Moja samokontrola jest tak krucha, że wystarczy jeden nieprzemyślany krok, a oznaczę ją i uczynię swoją.

Jedno w tej chwili nie ulegało wątpliwości. Ani ja ani mój wilk nie możemy pozwolić wyjechać Stormy. Gorączka nie minie. Może przydusiłem na chwilę ten ogień, ale w każdej chwili może się powtórzyć. Stormy poza mną nikogo do siebie nie dopuści. Będzie w stanie zabić, gdy ktoś wejdzie jej w drogę, a jej wilczyca poprowadzi ją prosto do mnie.

Stojąc pod prysznicem starałem się poukładać wszystko w głowie. Postanowiłem jeszcze dzisiaj porozmawiać z moim stadem. Mogłem liczyć na poparcie Johna i jego ludzi. Oni najbardziej odczuli na sobie to cholerne prawo czystej krwi. Jeżeli moi nie zaakceptują mojej partnerki, będę mogli odejść i nie brać udziału w walce. Po wszystkim zabiorę Stormy do Nowego Jorku a stado przekażę Jay'owi. Poprowadzi ich tak samo dobrze jak ja.

Zszedłem do kuchni szukając Marii. Byłem ciekawy jak zareaguje na to co jej powiem. Praktycznie wychowała mnie i chłopaków, i chociaż fukała na nas, gdy niszczyliśmy meble i ubrania, wiedziałem, że mogę liczyć na jej lojalność.

- Już nie śpisz? Ostatnio wstajesz coraz wcześniej – powiedziała, gdy tylko mnie zobaczyła. – Siadaj, zrobię ci śniadanie. Martwisz się pewnie tym stadem, prawda? Niepotrzebnie. Mamy silnych mężczyzn, tamci to tylko bezdomne kundle, które pałętają się po naszej ziemi w poszukiwaniu nie wiadomo czego.

Słuchałem jej paplaniny, gdy kręcąc się po kuchni ciągle starała się podnieść mnie na duchu. Jezu! Gdyby nie to, że dopiero odnalazłem partnerkę, nawet nie przejąłbym się tymi wściekłymi psami. Wierzyłem w każdego jednego członka stada, sam ich wyszkoliłem i wiedziałem, że nie ma na świecie równie silnej armii wilkołaków.

Jednak teraz? Pytanie ilu z nich, a raczej czy którykolwiek z nich zostanie, aby bronić Stormy?

- Mario, po śniadaniu przeniesiesz wszystkie rzeczy Stormy do mojej sypialni – wypaliłem bez namysłu, ciekawy jej reakcji.

Zapadła cisza. Mogłem usłyszeć jak jej ludzkie serce zamarło na sekundę, a chwilę przed wybuchem zadudniło w jej piersi.

- Carter! Czyś ty oszalał?! Nie zrobisz tego tej biednej dziewczynie! Nie zgadzam się! Matko jedyna! Wiedziałam, że to się tak skończy. Widziałam jak na nią patrzysz, jak jej szukasz... Carter, proszę cię... Nie rób tego. Zostaw ją w spokoju. Możesz mieć każdą... Nie jestem głupia, wiem co wyprawiacie we trójkę, ty i tych dwóch łobuzów. Nie krzywdź jej, proszę...

- Mario, powtórzę to tylko jeden raz. – Wstałem, górując nad drobną kobietą i wydałem polecenie twardym tonem. – Przeniesiesz wszystkie rzeczy mojej Luny do mojej sypialni. Czy zrozumiałaś?

Sapnęła zaskoczona i zakładając ręce na obfitej piersi wbiła we mnie wściekły wzrok. W każdej innej sytuacji, po czymś takim mógłbym się spodziewać trutki na szczury w każdym jednym posiłku. Ciekawy byłem, kiedy się zorientuje. Przybrałem podobną pozycję, czekając na nieunikniony wybuch matczynej złości.

- Chyba się zapominasz, młody człowieku – zaczęła spokojnie, by po chwili wybuchnąć jak to tylko ona potrafiła. – Nie będziesz używał na mnie tego głosu, Carter! Pamiętaj, że zmieniałam ci pieluchy i wycierałam zasmarkany nos! Ostatni raz ci powtarzam! Nie zgadzam się na to! Nie przyłożę do tego ręki! Luna nie Luna, nie pozwalam... ci... na... Co?!

StormyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz