- John, jesteś pewny, że chcesz narażać własne stado?
- Dla twojej ślicznej Luny? – Zaśmiał się klepiąc mnie w ramię. – Nawet nie musisz pytać, Carter. Jesteście zwiastunem dobrych zmian dla wszystkich zmiennokształtnych.
Wszedłem do domu wciąż wściekły na Ugo, a mój wilk warczał gotowy wymierzyć sprawiedliwość. Jednak John miał rację. Zabicie starca na oczach stada, w dodatku krótko po tym, jak wygnano Maggi, nie byłoby zbyt rozsądne. Teraz ludzie muszą przyswoić sobie zmiany, jakie wprowadziłem. Jeszcze dzisiaj wyślę oficjalne listy do wszystkich watah, a wieść o tym co nadchodzi rozejdzie się lotem błyskawicy. Z cienia, w którym przyszło im żyć, wyjdą wszystkie wilki.
- Dołącz do nas na kolacji – poprosiłem. – Porozmawiamy o twoich sprawach.
- Myślę, że akurat dzisiejszy wieczór będziesz chciał spędzić ze swoja kobietą. Skup się na niej, a ja z moimi ludźmi zrobimy rekonesans. Nie zaszkodzi wypuścić się nieco dalej.
Kiwnąłem głową. Wierzyłem w siłę i sprawność watahy, ale po tym, czego się dzisiaj dowiedzieli, ich myśli mogą być rozproszone. Zamiast wrócić do domu, postanowiłem porozmawiać z Jay'em. Bez pukania wszedłem do środka.
Zapach dziewczyny był intensywny. Mój wilk zawarczał niezadowolony. No cóż, nie będzie chyba zaskoczeniem stwierdzenie, że jakoś nie lubimy się z sierściuchami i słowo, uczucie to jest odwzajemnione.
W salonie zastałem Jay'a w towarzystwie czarnowłosej dziewczyny, którą znaleźliśmy w lesie. Patrząc na nią musiałem uczciwie przyznać, że piękna z niej kobieta. Smukła, o karmelowym odcieniu skóry i przepastnych zielonych oczach kota. Czarna pantera... Co, do licha, robiła na naszej ziemi z tymi zawszańcami? Jak najszybciej musimy zawiadomić jej stado, gdzie przebywa. Niech przyjadą po nią i przynajmniej jeden problem będzie mniej.
Z trudem zdusiłem śmiech, patrząc jak dziewczyna podskakuje ze strachu. W swojej zwierzęcej postaci nie bała się nikogo. Otoczona przez wilkołaki, warczała na każdego, kto tylko się do niej zbliżył. Natomiast jako istota ludzka, drżała zaciskając drobne palce na udach.
- Carter?
Przypomniała mi się obietnica, którą złożyłem Stormy. Chciała spotkać się z tą dziewczyną. Uważnie mierzyłem wzrokiem jej postać, próbując ocenić, jak wielkim zagrożeniem może być dla mojej kobiety. Instynkt, który kazał mi ją chronić był niesamowicie silny.
- Oczekuję was dzisiaj na kolacji – oznajmiłem twardym tonem. – Chris powinien wrócić do tego czasu.
- Co się stało?
Myśli mojego bety jak piórko musnęły moje. Niecierpliwy gnojek, uznałem unosząc w górę brwi i posyłając ostrzegawcze spojrzenie. To, co miałem im do powiedzenia wyjdzie z moich ust, a nie wówczas, gdy będzie szperał w mojej głowie.
- Serio? – mruknąłem cicho.
- Przyzwyczajenie, stary – zaśmiał się, unosząc w górę ręce. – Będziemy, bez obaw.
W drodze do dużego domu zastanawiałem się, jak zareagują Jay z Chrisem. Z nich dwóch, to właśnie facet, u którego właśnie byłem, sprawiał wrażenie bardziej otwartego na zmiany. Chris podążał drogą wypełnioną starymi prawami i szanował każde jedno. Tego samego oczekiwał od członków watahy.
- Mario, gdzie jest Stormy? – zapytałem wchodząc do kuchni.
Było to jedyne miejsce w domu, w którym Stormy najczęściej przebywała. Jeżeli nie pomagała Marii, to była w swojej sypialni. Byłem świadomy tego, że czuje się bardzo niepewnie wśród obcych, szczególnie mężczyzn. Po tym, co zrobił jej Ben wcale nie jestem zdziwiony jej zachowaniem. Chciałbym, żeby zaufała mi i powiedziała dokładnie, jak wyglądał ich związek.
CZYTASZ
Stormy
Hombres LoboStormy - jej dar był przekleństwem, który ściągnął na nią niewyobrażalne cierpienie. Widziała potwory w ludziach i ludzi w potworach. Oczy tego mężczyzny obiecywały jej śmierć, a oczy wilka piekło. Otoczona przez największe stado wilkołaków, musi s...