Stormy
Zmęczenie... Jeszcze nigdy nie byłam tak zmęczona. Nogi trzęsły mi się jak galareta i z trudem utrzymywałam się w pozycji pionowej. Marzyłam, aby usiąść choć na chwilę i pozwolić mięśniom i płucom na odpoczynek, ale coś pchało mnie do przodu. Dalej, szybciej, szybciej...
Woda, którą wzięłam w butelce już dawno się skończyła, a moje gardło było wyschnięte na wiór. Nawet gdybym mogła mówić, nie wypowiedziałabym ani jednego słowa. Przez cały czas trzymałam się blisko drogi, nie na tyle, żeby ktoś mógł mnie zauważyć, ale słyszałam każdy przejeżdżający samochód. Jeżeli jechał wolno, chowałam się w najgłębszych zaroślach, bojąc się, że to ktoś, kto mnie szuka.
Ale przecież nikt mnie nie szuka... Na rancho byłam intruzem, dla wszystkich z wyjątkiem Marii. Tylko ona jedna była dla mnie dobra. Od razu zauważyła, gdy miałam poparzoną dłoń i przepraszała, że sprawia mi ból zakładając opatrunek. Był jeszcze Christian, ale on robił wszystko to, co kazał mu jego alfa. Był miły, troskliwy, ale bez przerwy mnie obserwował i zadawał pytania. Pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć.
Pewnie teraz świętują, na czele z tą kobietą, która mnie zraniła, że zniknęłam. Kto by się przejmował kimś takim jak ja? Nawet nie potrafię zadbać sama o siebie. W takich chwilach strasznie brakowało mi Becky. Ściskało mnie w piersi, gdy przypominałam sobie słowa Bena.
- Nie masz nikogo! Nikt ci nie pomoże, głupia. Zadbałem o to. Na tej ziemi jesteś intruzem, już mój pieprzony brat uprzedził wszystkich. Wyjdziesz z domu, a rozszarpią cię na kawałki. Do Nowego Jorku nie masz po co wracać. Twoja Becky już dawno gryzie ziemię. No i co tak wytrzeszczasz te cholerne ślepia? Myślałaś, że co się z nią stało? Zabiłem tą przeklętą dziwkę. Była tylko przeszkodą w moich planach, zwykłym śmieciem...
Zabił ją. Wiedziałam, że był do tego zdolny. Przekonałam się o tym na własnej skórze, po tym, jak próbował mnie zabić. Nie miałam gdzie uciec, byłam zupełnie sama, jak przez całe życie. Jedyną nadzieją dla mnie była ona. Pielęgniarka ze szpitala, w którym leżałam. Wiedziałam, że tylko ona może mi pomóc i nigdy nikomu nie powie, gdzie jestem.
Zatrzymałam się gwałtownie, słysząc wolno jadący samochód. Kucając w najbliższym zagłębieniu, starałam się poprzez dudnienie krwi w uszach usłyszeć coś więcej, niż warczący głos silnika. Sekundy wlekły się jak lata, a samochód wciąż toczył się wolno wzdłuż ściany lasu. Położyłam się na brzuchu i wyjrzałam z ukrycia. Może mnie nie zauważą, było już wystarczająco ciemno; jeszcze nie noc, ale z każdą mijającą minutą robiło się coraz ciemniej.
Drogą jechał biały van z przyciemnionymi tylnymi szybami. W środku zauważyłam dwóch mężczyzn, wyglądali jak robotnicy. Rozglądali się po obydwu stronach drogi, jakby czegoś szukali. A może kogoś? Nie, to niemożliwe... Przecież nie mnie szukają. Po chwili auto przyspieszyło. Odetchnęłam z ulgą, ale jeszcze kilka minut nie wychodziłam z ukrycia.
Zbliżała się noc, wiedziałam, że nie mogę zostać w lesie. Wyczuwałam obecność jakiś istot, które ukrywały się w najczarniejszych miejscach, do których nie docierało słonce. Jakby czekały, aż zbliżę się i wtedy mnie pochwycą. Każdy szelest, każdy krzyk ptaka, czy innego zwierzęcia wywoływał we mnie przeraźliwy strach.
Odczekałam chwilę, aż auto oddaliło się od miejsca, w którym się ukrywałam i uszyłam dalej, zastanawiając się, gdzie znaleźć bezpieczną kryjówkę na coraz szybciej zbliżającą się noc. Nagle pomiędzy drzewami zauważyłam niewielki prześwit. Przyspieszyłam, zmuszając wyczerpane ciało do nadludzkiego wysiłku.
To była polana, coś w rodzaju leśnego parkingu. Kilka drewnianych stołów, przepełniony kosz na śmieci i walające się po trawie butelki i puszki. Nie jest tak źle, próbowałam przekonać samą siebie. Przynajmniej nie będę musiała siedzieć na mokrej ziemi.
CZYTASZ
Stormy
Lupi mannariStormy - jej dar był przekleństwem, który ściągnął na nią niewyobrażalne cierpienie. Widziała potwory w ludziach i ludzi w potworach. Oczy tego mężczyzny obiecywały jej śmierć, a oczy wilka piekło. Otoczona przez największe stado wilkołaków, musi s...