🐺18🐺

2.4K 276 32
                                    

A ja tak z partyzanta 🤗🐰🐑🐇🐣

Carter

Wcześnie rano razem z Jay'em i Chrisem polecieliśmy śmigłowcem do Reno. W jednym z tamtejszych hoteli mieliśmy się spotkać z Rico, betą największego kanadyjskiego stada. Wilki syberyjskie przemknęły przez Alaskę i dotarły aż pod granicę Kanadyjską. Kierunek, jaki obrały wskazywał, że chcą dotrzeć do Stanów.

Zaniepokoiło to kanadyjskiego alfę. Obce stado nie poprosiło o możliwość przejścia, a na trasie ich wędrówki znaleziono ciała ludzi i wilków. Chris dowiedział się, że Syberiany mają od niedawna nowego alfę. Ze starym nigdy nie było żadnych problemów. Trzymali się swojej ziemi i nie szukali kłopotów. O nowym nie wiedzieliśmy nic, poza tym, że postanowił wpaść z nieoczekiwaną wizytą razem z większością swojego stada.

- Witaj, Carter. – Rico wyciągnął dłoń i schylając głowę czekał na mój ruch.

Przywitałem się z nim, oddając uścisk. Kanadyjczycy pilnowali swoich terenów i nie angażowali się w żadne polityczne gierki. Prośba o spotkanie oznaczała, że ich alfa jest więcej niż zaniepokojony.

- Jak rozumiesz, John nie mógł przyjechać. Zrobiło się niespokojnie i musiał zostać. Prosił o przekazanie pozdrowień i zapewnienie, że możesz liczyć na naszą całkowitą lojalność i pomoc.

- Ilu z waszych poległo? – zapytałem wskazując ręką długą sofę. Po obu moich stronach ustawili się Jay i Chris.

- Do tej pory trzech. Należeli do stada graniczącego z Alaską. Tamtejszy alfa od razu skontaktował się z Johnem. Próbowaliśmy iść ich śladem, ale to jak szukanie igły w stogu siana. Kilka dni jest spokój i nie przemieszczają się, a potem pojawiają się w zupełnie innym miejscu niż oczekiwaliśmy i zaczynają szaleć.

- Czy ich alfa jest z nimi? Może to tylko jakaś zbuntowana wataha? – podsunął Jay. – To nie byłby pierwszy taki przypadek w historii.

- Nikt nie wie, kim on jest, ale ludzie mówią o wielkim Rosjaninie, któremu towarzyszy kilkudziesięciu mężczyzn. Jest jeszcze jedna rzecz. Dowiedzieliśmy się o tym dosłownie kilka godzin temu. W Vancouver widziano go w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Rozmawiali w restauracji przez kilka godzin, potem kilku Syberianów zabrało tego człowieka do auta i przekroczyli granicę ze Stanami.

- Nasz? – zapytałem.

- To człowiek – wyjaśnił, opierając łokcie na udach. - Czekamy na zdjęcia z obserwacji i z monitoringu ulicznego, ale to może trochę potrwać. Jak tylko je zdobędziemy, od razu prześlemy do was. Problem w tym, że nie jesteśmy w stanie uszczelnić granicy tak, żeby nikt się przez nią nie przemknął. Mamy swoich na lotniskach i przejściach granicznych, ale pozostaje droga morska i góry.

Opadłem plecami na wysokie oparcie sofy, pocierając w zamyśleniu brodę. Ponad sześć tysięcy kilometrów granicy kontynentalnej i od cholery miejsc, które dla ludzi były niedostępne, ale nie dla nas. Przybierając postać wilka, mogli przemknąć niezauważenie pomiędzy punktami granicznymi. Wychowani w skrajnych warunkach Syberii, byli odporni na mróz i wielokilometrowe wędrówki. Poruszali się szybko i równie szybko atakowali.

Teraz wkroczyli na nasze tereny, ale po co? Po cholerę pchać się w wojnę z tyloma klanami. Mogli zacząć od mniejszych, likwidując stada jedno po drugim. Ale oni zmierzają wprost do Stanów. Vancouver... Trochę ponad tysiąc sześćset kilometrów w linii prostej do San Francisco.

- Idą na moją ziemię – powiedziałem, czując jak wilk we mnie napiera na klatkę piersiową, wściekle szczerząc kły. – Kierują się w stronę San Francisco.

StormyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz