Rozdział 11

859 45 2
                                    

Szłam korytarzem szkolnym. Stresowałam się, bo to był mój pierwszy dzień. Starałam się trzymać głowę wysoko, żeby nie pokazywać słabości.

Rozglądałam się na boki. Po obu stronach były szafki. Co jakiś czas, pomiędzy nimi, były drzwi od sali.

Kierowałam się w stronę tej od biologii. Jakby nie można było bardziej zepsuć tego dnia. Pierwszy dzień i pierwsza, najbardziej znienawidzona lekcja.
Biologia była dla mnie koszmarem od kiedy pamiętam. Zawsze miałam z nią problemy i musiałam siedzieć godzinami, żeby cokolwiek zapamiętać.

Już widziałam salę i miałam skręcić w tamtą stronę, kiedy niespodziewanie ktoś na mnie wpadł i książki, które trzymałam wypadły mi z rąk. Cholera, dopiero co je kupiłam, a już będą zniszczone. Mama się wścieknie.

- Uważaj jak chodzisz - usłyszałam.

Odwróciłam się zdezorientowana

- Słucham ?! To ty na mnie wpadłeś - oburzyłam się. Spojrzałam w zielone tęczówki. Czas się dla mnie zatrzymał.

Piękne, zielone tęczówki...

- Co się tak gapisz ? - wróciłam do rzeczywistości. Był równie chamski, co przystojny. Zmarszczyłam brwi.

- Próbuje zapamiętać jak wygląda największy kretyn w tej szkole - zaśmiał się i oblizał wargi.

- Chyba chciałaś powiedzieć największy przystojniak w tej szkole. - poruszył brwiami. Teraz to ja się zaśmiałam.

- Nie, nie chciałam. Uwierz mi, widziałam lepszych od Ciebie - skrzywiłam się.

Oczywiście, że był przystojny ale nie mogłam mu tego przyznać. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji.

- Pierwszoroczniak, co? Od razu widać - pokręcił głową - Jeszcze sporo musisz się nauczyć.

- Jedyne, czego muszę się nauczyć, to trzymanie się od Ciebie z daleka. Wyglądasz jak chodzące problemy - zmierzyłam go. Był ubrany cały na czarno, a włosy miał zmierzwione.

- Myślę, że jeszcze zmienisz zdanie - przewróciłam oczami.

- Nie sądzę...

Schyliłam się po swoje książki, o których prawie zapomniałam. Zaczęłam je zbierać, kiedy czyjeś buty znalazły się przede mną. Spojrzałam w górę. Chyba chciał coś powiedzieć.

- Dam radę, ale dzięki za chęci - powiedziałam sarkastycznie i pozbierałam je szybko.

Wstałam i posłałam mu słodki uśmiech, po czym odwróciłam się i ruszyłam do klasy.

Nie widziałam go, ale czułam na sobie jego spojrzenie.

~~~

Otworzyłam oczy. Joseph właśnie parkował przed wielkim przeszklonym budynkiem. Najwidoczniej przespałam całą podróż.

W takim razie...

Czy to co widziałam to był tylko sen ?

Wydawał się bardzo realistyczny. Jakbym naprawdę tam była. I te tęczówki... Mogę się założyć, że należały do Patricka. Może to było jedno z wielu wspomnień?

Czy to oznacza, że moja pamięć wraca?

Gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że coś nas łączyło. Nie wiedziałam tylko jak to coś nazwać. Jeśli to nie był sen, oznaczałoby to, że znaliśmy się już wcześniej. Musiałam sobie tylko przypomnieć parę następnych lat i wszystko będzie okej.

Bez pamięci (zakończone)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz