Daphne
Siedzieliśmy przy stole z Josephem, gdy wpadł mi do głowy pewien pomysł, którym zamierzałam się z nim podzielić.
- Wybieram się na grób rodziców, chcesz pójść ze mną? - Odpowiedź była oczywista, ale i tak zapytałam.
- Nie.
- Nie uważasz, że skoro Ja odwiedzam Twoich rodziców, to mógłbyś choć raz odwiedzić moich?
Ja rozumiałam, że nie byliśmy prawdziwym, kochającym się małżeństwem, ale chociaż pozory mógłby zachować. Wśród ludzi uchodził za ideał mężczyzny, za to w domu stawał się prawdziwym potworem.
- Nie. Twoi rodzice nie żyją, a moi tak, więc nie widzę sensu w gadaniu do kawałku granitu.
- Gdyby nie ten wypadek, to nadal by żyli i nie musiałbyś gadać do nagrobków. - Oburzyłam się. - Mógłbyś chociaż udawać, że się przejmujesz. Nadal nie pojmuję, dlaczego ten kierowca nie został jeszcze złapany. Po tylu latach nadal nic nie wiadomo. Zniknął, rozpłynął się w powietrzu.
- Albo dostał kupę kasy i spierdolił. - Mówił tak cicho, że nie byłam pewna, czy dobrze zrozumiałam.
- Co Ty powiedziałeś?
- Że pewnie jest już daleko, skoro te imbecyle nie potrafią go znaleźć. - Powiedział spokojnie, popijając kawę.
- Nie, powiedziałeś coś o pieniądzach.
- Wydawało Ci się.
- Czy Ty mu zapłaciłeś za spowodowanie tego wypadku? - Uniosłam się, a on na mnie spojrzał.
- Co za bezpodstawne wnioski? Uważaj lepiej na słowa.
- Joseph... Mów prawdę!
- A jak nie to co? - Uniósł brew. - Zostawisz mnie? Oboje wiemy, że nie możesz.
- Mam prawo znać prawdę! Dlaczego to zrobiłeś?!
Nie przyznał się, a ja i tak zarzuciłam mu winę. Nie powinnam tak robić, nie mając dowodów, ale nie ufałam temu człowiekowi. Był zdolny do wszystkiego.
Westchnął i odłożył kubek na stół. Najdłuższe piętnaście sekund w moim życiu.
- Proszę bardzo... - Odchylił się na krzesełku i założył ręce na siebie. - Spłaciłem ich dług. Mogli cieszyć się życiem, wyjechać, robić co chcą. Ale nie. Musieli zostać tutaj i zatruwać mi życie prośbami o unieważnienie tego małżeństwa. Prawie dostałem pierdolca od tego. Ile można?! - Wyrzucił ręce w powietrze. - A Ty nie byłaś lepsza. Zamiast przemówić im do rozumu, pozwoliłaś na to... Więc końcem końców to Ty ich zabiłaś, nie ja.
Ostatnie słowa wypluł z jadem, a mi żołądek podszedł do gardła.
- Mogłam temu zapobiec? - Zapytałam ledwo słyszalnie, a dłoń powędrowała do ust.
- Może i mogłaś, może i nie. - Wzruszył ramionami. - Pewnie prędzej czy później by się doigrali. W każdym bądź razie sprawca nie został i nigdy nie zostanie znaleziony. Nie masz więc co się trudzić z domysłami.
- Jak mogłeś... - Pojedyncza łza słynęła po moim policzku.
- Ano, jak widać mogłem.
- Mogę pójść z tym na policję i Cię wydać. - Odważyłam się wypowiedzieć myśli, które krążyły w mojej głowie.
- Nie możesz. Jak ja pójdę na dno, to Ty razem ze mną. Będziesz uznana za współwinną, już ja o to zadbam.
CZYTASZ
Bez pamięci (zakończone)
RomanceDwudziestopięcioletnia Daphne Jamerson ma poważny wypadek. Po wybudzeniu się z półrocznej śpiączki dowiaduje się, że ma męża. Przed nią ciężki okres. Musi przypomnieć sobie przeszłość, żeby zrozumieć teraźniejszość.