Rozdział 2

300 13 0
                                    

— Puść mnie. — wrzasnęłam czując na swoich biodrach dotyk czyiś rąk.

Trzymał mnie mocno nie chcąc wypuścić, a ja szarpałam się nieustannie krzycząc.

To był on. Mężczyzna zza okna, który mnie obserwował, nie miałam co do tego żadnych wątpliwości. Nie spodziewałam się jednak, że będzie tak blisko mnie.

Jego palce usilnie zaciskały się na mojej skórze powodując, że czułam pieczenie.

— Valensio. — wysyczał przez zaciśnięte zęby tuż nad moim uchem. — Nie powinnaś nigdy się odwracać.

Zasugerował mi to jak zobaczyłam jego odbicie w ekranie laptopa. Ja również wolałam wtedy go nie ujrzeć. Nigdy nie dowiedzieć się, że ktoś mnie śledzi i podgląda jednocześnie.

Moje życie przez mały moment stanęło mi przed oczami. Wyobrażałam sobie najgorsze co obecnie mogło mi się stać i w żadnym rozwiązaniu nie czułam, że uda mi się przeżyć.

— Błagam. — po raz pierwszy to słowo padło z moich ust.

Nie miałam w zwyczaju prosić, dziękować ani tym bardziej błagać, lecz czując jego zamiary byłam skłonna to zrobić.

Jego oddech ciążył na moim karku przyprawiając o uczucie podobne do ciarek. Zimny pot zalał całe moje ciało przez co zaczęłam się trząść pod jego dotykiem.

— Błagaj, jeszcze raz. — wysyczał.

Wierciłam się przed nim chcąc po prostu przeżyć i znów znaleźć się w dolinie twarzy, gdzie będę bezpieczna.

Zaczęłam ciężej dyszeć wkładając w swoje ruchy całą siłę jaką tylko miałam. Musiałam go od siebie odsunąć, by ponownie zacząć uciekać jak ostatni tchórz.

Czułam, że moja walka przynosi skutki dopiero, gdy jego żelazny uścisk zaczął się poluźniać. Zamachnęłam się nogą z całej siły próbując odepchnąć się od ziemi.

— Chyba nie chcesz mnie popchnąć Valensio. — powiedział. — Nie tak jak tamtego chłopaka w liceum.

Usłyszałam cichy głos w mojej głowie, który brzmiał jak krzyk Petera tamtego dnia. Jakby Moje sumienie zaczynało mnie doganiać w tym co zrobiłam.

— Skąd ty wiesz.

Zamarłam w miejscu przestając cokolwiek robić. Do mojego lewego oka podeszła łza bezradności.

— Wiem o tobie wszystko, a pieniążki rodziców nie zagwarantują ci tego, że nie odpowiesz za to przestępstwo.

Nie musiał mieć maski na twarzy ani ukrywać tego kim był, bo i tak nigdy więcej nie uda mi się go poznać. Nawet jeśli minę go na ulicy nie uda mi się zwrócić uwagi na szczegóły. Potrzebuję więcej czasu, by nauczyć się kogoś rozpoznawać, dlatego mógł odejść teraz na małą chwilę dając mi spokój.

W mojej głowie krążyła myśl jakiej wyzbyłam się lata temu na terapii.

Moi rodzice zagwarantowali mi, że nikt się nie dowie o tragedii sprzed lat jakiej się dopuściłam. To miało pozostać tajemnicą, a wszyscy którzy ją znali uważani są za zaginionych.

Moje ręce zaczęły drżeć, a ja wplotłam je we włosy kucając po środku lasu.

Jedyne czego bałam się panicznie w życiu to wspomnień z okresu liceum. Tego jak wtedy radziłam sobie z problemami.

Zawsze wyróżniałam się od innych. Podczas, gdy każdy chciał mieć kontrolę ja naprawdę ją miałam. Nad wszystkim. Czasem zaczęłam kontrolować każdy mój krok, by dostać to co chciałam.

Lecz tej nocy to się zmieniło. Gdy poznałam go, przestałam kontrolować cokolwiek. Traciłam nad wszystkim kontrolę, która była moją jedyną mocną stroną.

— Peter? Tak brzmiało jego imię?

— Przestań, proszę.

— Co zrobił ci ten niewinny chłopiec, aby zasłużyć na to co mu zrobiłaś. — kontynuował moje tortury schylając się przy mnie i mówiąc milimetry od mojej twarzy.

Moje ciało stawało się zimne, ale nie dlatego, że było mi zimno, lecz właśnie taka byłam. Odrzucałam uczucia, by nigdy mnie nie pokonały.

— Nie obchodzi mnie to skąd o tym wiesz, ale ciebie powinno, bo kryjesz mnie. Kryjesz morderczynie.

Mężczyzna wstał na co również się podniosłam. Patrzyłam na zamazany punkt czy raczej jego twarz, której nie widziałam.

— Właśnie tym jesteś. — zrobił krótką przerwę cofając się w tył. — Morderczynią. — dodał szeptem.

Tak naprawdę nie wiedziałam, dlaczego mnie obserwował, a teraz gonił. Na tą chwilę rozumiałam tylko tyle, że znał prawdę jakiej nie powinien.

— Znałeś Petera? — spytałam, ale on zaczął się wycofywać zanikając powoli w mroku lasu.

— Valensia. — odezwał się. — Pasuje do ciebie tę imię.

Byłam wkurzona myślą, że ktokolwiek może znać prawdę. Chciałam się go pozbyć, bo zawsze to było najłatwiejsze rozwiązanie. Pozbywanie się problemów, ale jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten ciemnowłosy kłopot będzie narastał każdego dnia dopóki nie odpokutuje swoich win.

Żyłam przekonaniem, iż ma się jedno życie, jednak bardzo kruche jak zdążyłam się przekonać. Będę o nie walczyć choćbym ponownie miała stanąć na szczycie schodów i znowu podjąć złą decyzję.

Zostałam sama pośród drzew i zimnej rosy opadającej z liści drzew. Zostałam znaleziona i rozpoznana pośród doliny twarzy, gdzie byłam ukrywana od lat.

Moje imię faktycznie pasowała do mnie, bo jestem Valensią Valentine i nigdy nie dam się złapać.

𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz