— Widzisz tamten regał? — zapytałem dziewczyny, która powiodła wzrokiem za moim palcem i delikatnie przytaknęła głową. — Za nim są szklane drzwi prowadzące na ogród, to tam musimy się udać. — tłumaczyłem.
— Ale twoi bracia... — próbowała powiedzieć, lecz nakryłem jej usta swoją dłonią.
— Cii...
Widziałem wtedy tylko jej oczy przelatujące po mojej zamazanej dla niej twarzy i wiedziałem, że muszę ją stąd wydostać ponad wszystko.
— Nie są na tyle mądrzy, by wiedzieć o tym wyjściu. — wyjaśniłem czując jak jej ciepły oddech owiewa moje palce.
Odetchnąłem ciężko zdając sobie sprawę, że nie byłem już dwunastoletnim chłopcem bawiącym się z braćmi w chowanego. Teraz miałem przed sobą siedemnastoletnią byłą dziewczynę mojego przyjaciela, której musiałem pomóc.
Błagam, oby się udało, wymówiłem cicho zaciskając na moment powieki.
Brunetka nie mogła widzieć jak mocno drżałem podczas planowania ucieczki. Czułem ciarki na całym ciele oraz zalałem się potem mając wrażenie, że zaraz może coś jej się stać.
— Jayden, poradzę sobie. Nie musisz uciekać ze mną. — odezwała się szeptem zaraz po oderwaniu od swoich ust mojej dłoni.
— Valensio, z tego nie ma już odwrotu. To co robimy jest tak bardzo złe.
Naprawdę takie było. Niewyobrażalnie niemoralne oraz grzeszne. Nie powinienem się do niej zbliżać pod żadnym pozorem, a teraz chciałem z nią uciekać. Peter odchodząc poniekąd pozostawił mi ją w opiece, lecz nie wiedział jak bardzo jej pragnę.
Podniosłem się wyciągając rękę ku dziewczynie. Nawet chowając się przed śmiercią była najpiękniejszą dziewczyną jaką widziałem.
Mocniej złapała kotkę w ramionach, a ja chwyciłem ją samą pod ramię zaczynając z nią u boku biec.
Uciekaliśmy nie tylko przed moimi braćmi, lecz także przed światem, który pragnął nas zmienić.
— Jayden! — krzyknął Snow, a ja przez ramię dostrzegłem jak z pełnym uśmiechem jednocześnie zaciskając pięści przypieczętowuje mi wyrok, który wypisany był na jego twarzy.
Wiedziałem, że był wściekły jak nigdy dotąd. Zachowywał się jak niesforne dziecko łaknące deseru, ale tym deserem byłem ja z brunetką.
Valensia popchnęła szklane drzwi, a te otworzyły się wypuszczając nas na mroźne powietrze.
Znaleźliśmy się na tarasie z pobitymi kaflami. Cały porośnięty był dzikimi różami oraz chwastami, które przez lata zaniedbań zdążyły powyrastać. Zbiegliśmy po popękanych schodach wchodząc wprost w krzaki, a następnie w sam środek drzew.
Biegnąc przez las w pogoni za życiem zapomnieliśmy, że mieliśmy rodziny. Nie należeliśmy już do nikogo. Nie byliśmy niczyimi dziećmi, a tylko wolnymi ludźmi pragnącymi wolności.
Włosy Valensii falowały na wietrze unosząc za sobą zapach lasu, który o dziwo różnił się od tego, w którym się znajdowaliśmy. Była przesiąknięta wonią doliny twarzy, w której spędziła długie lata. Ten zapach przypominał mi o każdym dniu, w którym ją obserwowałem pragnąć coraz to więcej.
Byłem przyjacielem jej zmarłego chłopaka, a ona dla mnie kimś kogo pragnąłem od lat. Nigdy nie mieliśmy okazji się poznać, dlatego łatwiej było nam działać bez presji ile dla siebie znaczymy, a przynajmniej ile ja znaczyłem dla niej.
— Już nie mogę. — zatrzymała się zasapana kładąc kota na ziemię.
Obejrzałem się za nas widząc tylko drzewa spowite w mroku.
CZYTASZ
Twarze moich braci 18+
RomanceIch twarze należały tylko do mnie. Każda z nich kryła inną tajemnice.