Rozdział 25

60 7 0
                                    

Zapomnienie nie istnieje, a jest czymś co ludzie nazywają chwilowym wyparciem. Można zapomnieć o czyimś imieniu, wyglądzie, zapachu czy głosie, lecz nie o samej osobie, która odeszła. Nie mogłam zapomnieć o kimś kogo kochałam, pomimo że nie wiedziałam jak wygląda. Zapomniałam jak brzmiał jego głos, jak pachniał, a pamiętałam tylko imię. Peter, brzmiało po prostu jak cały on.

Odchyliłam się do tyłu trzymając jednocześnie za metalowe barierki, które oddzielały mnie od parkietu na dole. Moje włosy opadły na plecy łaskocząc odkryty kawałek skóry.

Miałam na sobie czarną satynową sukienkę z odkrytymi plecami i na cienkich ramiączkach, którą ubrałam specjalnie na tę okazję.

— Ładny naszyjnik. — odezwał się ktoś tuż obok mnie. Czułam niemalże na swoim policzku jego miętowy oddech.

— Obrączkę też mam ładną. — obróciłam głowę w lewo widząc rozmazany punkt.

Czasem chciałam zobaczyć kogoś z kim rozmawiałam. To było denerwujące, że nie widziałam twarzy, skoro mogłam zobaczyć wszystko inne. Zamazane punkty przypominały przekleństwo doprowadzając mnie do szału.

— Nie widziałem.

— Bo nie chciałeś jej widzieć.

To właśnie wyróżniało mnie od innych. Musiałam patrzeć na szczegóły, a oni oceniali mnie po twarzy czy ciele. Nigdy nie mogłam nazwać nikogo pięknym, bo nawet nie wiedziałam jak wyglądają twarze. Niejednokrotnie próbowałam powiedzieć do Petera, że jest piękny, ale przypominałam sobie, że nawet nie wiem co to znaczy.

— Patrzysz mi się na usta i mówisz jednocześnie o obrączce, nie ładnie. — odparł z zawiedzeniem stając bliżej mnie i również łapiąc za barierkę.

Unieś wzrok Valens, skarciłam się wtedy w myślach. Wiedziałam, gdzie mniej więcej są oczy, ale zawsze je omijałam.

— Oczy są zapewne piękne. —  odpowiedziałam mu pół szeptem, podczas gdy on złapał za wisiorek na moim dekolcie jakby chciał się mu przypatrzeć. Odwrócił go i widząc napis wiedziałam, że zrozumiał.

— Jesteś Valensia... — zaczął niepewnie robiąc krótką przerwę. — Więc naprawdę nie widzisz twarzy i naprawdę go zabiłaś.

Wywróciłam oczami na kolejne oskarżenie zagryzając jednocześnie dolną wargę.

— Czy to ma teraz znaczenie? Powiedz mi, gdzie jest coś co otwiera ten kruk.

Oboje pochyliliśmy się spoglądając na salę wypełnioną tańczącymi ludźmi. Głośne basy od muzyki nie pomagały mi w skupieniu się na celu tego wieczora.

— Wyszłaś za mąż, a teraz chcesz wiedzieć, gdzie jest coś co należało do twojego byłego? — spytał, aby po chwili zaśmiać się nerwowo. — Jak mnie w ogóle znalazłaś?

— Peter pisał o tobie w pamiętniku. — sprostowałam szybko, chcąc aby w końcu odpowiedział mi na konkretne pytanie, z którym tu przyszłam.

— Cały on zawsze coś w nim pisał, na każdej lekcji, przerwie czy poza szkołą.

Martin chodził z Peterem do tej samej klasy, często słyszeliśmy o sobie nawzajem, lecz nigdy nie poznaliśmy się, nawet w szkole. Mój zmarły chłopak odciągał mnie od ludzi, wiedząc jak bardzo się ich boję.

Wiedziałam, że się na mnie patrzył choć nie mogłam tego ujrzeć.

— Nie wiem o co ci chodzi z czymś co otwiera ten wisiorek. — odpowiedział wreszcie, a ja zawiodłam się jeszcze bardziej niż do tej pory.

— Więc jesteś bezużyteczny. — wyrzuciłam.

Chciałam już odejść od niego, gdy przytrzymał mnie w miejscu łapiąc za odkryte ramię, na którym pojawił się czerwony ślad od siły uścisku.

— Czarny kruk na... drzewie siedzi martwy. — zawahał się w połowie tego zdania jakby nie chcąc go wypowiadać.

Czarny kruk na drzewie siedzi martwy... fragment piosenki, którą słyszałam.

— Co? — zmarszczyłam swoje brwi starając się nie pokazać zaskoczenia po sobie.

— Tylko tyle mi powiedział.  Valensio, powinnaś zapomnieć już o nim... minęło tyle czasu.

Ciągle mówił, ale ja go nie słuchałam, bo jego słowa chciały mnie zniszczyć. Wszyscy chcieli.

Nagle przypomniałam sobie, że klub, w którym właśnie byliśmy nazywał się Czarny kruk, a jego logo przedstawiało ptaka na drzewie.

— Więc twój klub nazywa się Czarny kruk, bo on tak powiedział? — wypaliłam.

— Bo kazał mi go tak nazwać. Peter powiedział, że za kilkanaście lat przyjdzie tu czarny kruk szukając odpowiedzi.

— On wiedział... —  i gdy chciałam się już załamać dojrzałam za mężczyzną kogoś przed kim musiałam natychmiast uciec. — Zagadaj go. — osłoniłam się jego sylwetką rozglądając na boki w poszukiwaniu wyjścia.

— Kogo? — zapytał.

— Mężczyznę w czerwonej bluzie, muszę przed nim uciec.

I to nie tak, że bałam się Jaydena, lecz nie chciałam jeszcze umierać. Potrzebowałam tylko kilku godzin, a później może mnie zabijać dowoli.

— Tam jest tylne wyjście. — brunet wskazał na metalowe drzwi osłonięte czerwoną kotarą, która powiewała co jakiś czas odsłaniając je.

Zerwałam się z miejsca pędząc wprost za kotarę. Stanęłam za nią opadając na ścianę i oddychając ciężko. Moje serce biło zbyt mocno, abym mogła dalej biec, znowu zaczęłam żyć manią, a rzeczywistość zamazywała się.

— Proszę opuścić klub. — odezwał się mój wcześniejszy rozmówca.

— Szukam tylko kogoś. 

— Nie ma jej tu.

 Dosłownie poczułam uśmiech Jaydena, którego nawet nie widziałam. 

— Nie mówiłem, że to dziewczyna. — odpowiedział przez śmiech Vittore. — Czyli była tu, chłopiec się nie mylił.

Jayden nie był zły, a tylko ja sprawiłam, że taki się stał. Zrobiłam z niego potwora jakim nie chciał być. Nie dałam mu wyboru, który sama dostałam piętnaście lat temu poznając taką samą osobę jak ja.

— Chcesz, abym cię zniszczył?

— Zrób to Peter.

— Ty nie mogłeś wybrać, przepraszam Jayden. — wyszeptałam patrząc w bok, aby nie uronić łez.

Moje oczy zetknęły się z pierścionkiem na moim palcu, który odbijał światło wprost na bluzę chłopaka. Zamarłam słysząc po chwili krzyki:

— Valensio! Stój!

Ale ja zniknęłam nie dając mu mnie złapać i choć moje ciało zapierało się w miejscu zmuszałam je do uciekania.

Zniszczyłam ich wszystkich, bo wybrałam być zniszczona.

Peter spełnij swoją obietnicę niszcząc mnie doszczętnie, do samej duszy, którą muszę poświęcić w piekle, aby  moje ciało przestało cierpieć.

𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz