Rozdział 28

47 3 0
                                    

Wspomnienia, które zaczęły powracać do mnie, gdy szłam ubrudzona krwią obcej kobiety sprowadzały mnie coraz bliżej dna. 

Balansowałam na metalowej barierce oddzielającej most od rzeki, przeplatając swoje nogi I mając wyciągnięte ręce w bok, by utrzymywać równowagę. Wiatr kołysał moim ciałem co jakiś czas przez co musiałam na chwilę się zatrzymywać.

Nigdy nie zabiłam Petera, a tyle osób próbowała mi to wmówić, nawet ja sama. To nie był przypadek, tylko jego kolejny plan jak bardziej mnie zniszczyć. Przypominając sobie o jego śmierci świat na nowo zaczął mnie dusić.

Barierka przechyliła się w prawo prawie zrzucając mnie do wody. Usłyszałam jak śrubka, która wypadła z poręczy upada na asfalt tocząc się po nim.

Poświęcałam życie dla człowieka, który nie żył, dla człowieka, którego nigdy nie zobaczyłam. Dla kogoś kto nie potrafił zostawić mnie w spokoju. Poświęcałam się dla Petera Lambgerda, jedynej osoby, która złamała mi serce.

— Chcesz skoczyć? — dopadł mnie chłopięcy głos, na który o mało nie podskoczyłam w miejscu.

Odwróciłam się powoli za siebie widząc chłopca ubranego w czarne spodenki przed kolano, niebieską bluzę i czapkę z daszkiem. Zdziwiona otworzyłam szeroko oczy sądząc, że to tylko moja chora wyobraźnia. Lecz on tam stał, na chodniku tuż przy autostradzie i mówił do mnie.

Kucnęłam łapiąc się poręczy i zeskoczyłam z balustrady wprost na ziemię. 

— Dzieci nie powinny wychodzić o takiej porze. — zwróciłam uwagę podchodząc bliżej niego.

— A młoda kobieta nie powinna chcieć się zabić. — powiedział na co prychnęłam unosząc kąciki ust w górę.

Nie powinnam chcieć, lecz właśnie to chciałam zrobić przed sekundą. 

— Nie chciałam się zabić tylko poczuć wolność. — skłamałam nie chcąc mieszać mu w głowie.

Dla chłopca musiał być to nie codzienny widok, widzieć ubrudzoną w krwi kobietę chodzącą w ten sposób przy rzece. 

— Wracaj do domu, rodzice pewnie się martwią. — pochyliłam się opierając dłońmi o kolana i zaczęłam przypatrywać się małym drobiazgom, by móc go zapamiętać.

Gdy uniósł dłoń do mojego policzka i położył ją na nim poczułam zimny impuls wzdłuż kręgosłupa, który sprawił, że zatrzęsłam się.

— Jest pani taka piękna, nie może pani umrzeć. — odparł swoim uroczym głosem. Zaśmiałam się szczerze łapiąc za jego rękę i odsuwając od siebie.

— Jestem najbrzydszą osobą jaką mogłeś spotkać. Gdy poznasz kogoś takiego jak ja lepiej uciekaj, bo osoby bez serca niszczą bardzo mocno.

Wstałam dalej mając uśmiech na twarzy. Dawno tego nie robiłam, nie śmiałam się ani cieszyłam. Nawet przez te dziewięć lat szczęśliwego życia nie byłam tak spokojna jak teraz.

 — Bez serca? — dopytał, a ja machnęłam głową w kierunku drogi.

— Odprowadzę cię.

Odwróciłam się chcąc podążyć wraz z chłopcem w stronę miasta, ale zanim postawiłam pierwszy krok zatrzymał mnie łapiąc za materiał sukienki.

— Mason, mam na imię Mason. — jego głos mimo, że dziecięcy stał się stanowczy.  — Mogę pokazać pani pewne miejsce? — zapytał po chwili.

— Wracaj do domu. 

Odetchnęłam głęboko ponownie chcąc odejść.

— Valensio. — tym razem zatrzymało mnie moje imię. — Pozwól mi cię gdzieś zaprowadzić. 

Przechyliłam głowę rozluźniając całą twarz. Spuściłam wzrok na wystawioną rękę chłopca, który oczekiwał, aż ją złapię i pójdę z nim.

Nigdy nie ufałam swojej intuicji, bo przez nią traciłam wszystkich. W tej chwili jednak postanowiłam dać jej szansę, czując jak bardzo karze mi z nim pójść.

***

Idąc w ciszy z chłopcem, którego nie znałam znaleźliśmy się w tak dobrze znanym mi lesie, w którym wszystko się zaczęło. Cała historia mojego cierpienia miała miejsce właśnie pod tym drzewem.

— Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? — spytałam, gdy tylko stanęliśmy.

— To tutaj miałaś trafić od samego początku. — jego głowa utkwiła w bezruchu na dłuższy czas przez co mogłam łatwo stwierdzić, że się zapatrzył.

Również to zrobiłam widząc na drzewie wyryte inicjały. V+P.

— Nie rób sobie krzywdy, bo nie zasługujesz na nią. — zaśmiał się pod nosem po czym zaczął wyjmować coś z kieszeni spodenek. Złapał moją dłoń wsadzając do niej czarną wstążkę. — Do widzenia Valensio, do zobaczenia.

—  Ale skąd ty... — nawet nie dokończyłam wiedząc kim był. — Peter? Nie odchodź! Błagam, jeśli to ty... zostań.

Zniknął za drzewami tak samo jak robiłam to ja.

Upadłam na kolana zaczynając płakać i patrzeć na rzecz w dłoniach. 

— Gdy znowu się spotkamy przypadkiem oddam ci ją. —  powiedział zdejmując z moich włosów wstążkę.

Powiedział to na naszym drugim spotkaniu, lecz nigdy mi jej nie oddał, mimo że widzieliśmy się od tamtej pory codziennie. 

Wbiłam palce w ziemię zaczynając szlochać, ale zamiast ziemi poczułam coś twardego pod nimi. Ściągnęłam mocno brwi odkopując kawałek mokrej ziemi. 

— Kruk. — wymówiłam widząc wieczko ze srebrnym ptakiem. — Był tu cały czas.


𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz