Rozdział 18

100 7 1
                                    

Zamknąłem oczy i popchnąłem najpierw delikatniej, a później wcisnąłem z całej siły.

Nóż zatopił się w ścianie, a ja po chwili walnąłem w nią z całej siły jaką tylko w sobie miałem. Moje paliczki zaczęły ociekać krwią szczypiąc przy tym. Po uderzeniu pozostała dziura oraz w niej czerwone ślady. Wyjąłem nożyk chowając go do tylnej kieszeni.

— Kurwa! — wrzasnąłem na całą posiadłość, a potem jeszcze raz. — Valensio Valentine! 

Moje gardło zdarło się, lecz nie przejmowałem się tym, wybiegając ze spiżarni i biegnąc do salonu, gdzie zacząłem kręcić się wokół siebie. 

— Gdzie jesteś! — znowu krzyczałem. — Jeśli tym razem cię znajdę!

Wybiegła stamtąd, powinien poczuć jej brak pod sobą, ale ona umknęła mi cicho. Znowu mnie zmanipulowała. Brzydziłem się sobą, że jej na to pozwoliłem. 

— Jayden.

Z piętra zbiegli moi bracia z przerażeniem na twarzach. Nie wiedzieli co zrobiłem i nie mogłem im o tym powiedzieć. Musieli myśleć, że nie znalazłem jej, bo inaczej mnie zabiją.

— Wybiegła z domu. — wypaliłem na poczekaniu, bo tak naprawdę nie miałem pojęcia, gdzie jest. — Zobaczyłem tylko jak drzwi zamykają się za nią.

— W którą stronę? — zapytał Snow, a w jego oczach mignęło światełko podniecenia.

Czuł ekscytację z tego, że niebawem mógł ją złapać i pozbawić życia.

— Na południe. — skłamałem.

Wciąż miałem na sobie ten chory kostium, który wybrałem z nią. Pokrowiec ze strzałami i łukiem kołysał się na moich plecach, gdy unosiłem w zawrotnym tempie klatkę piersiową.

W tej samej chwili, w której odpowiedziałem oboje wybiegli na dwór. Tylko ja zostałem. Mieliśmy już dosyć. Nie jedliśmy przez długi czas, ostatni porządny odpoczynek miałem w domku na drzewie, każdy z nas łącznie z nią był wyczerpany i nie wiedział za ile to się skończy.

Popadaliśmy w szał, który zamieniał się w obłąkanie. Miałem chęć się rozpłakać, aby w końcu ktoś obudził mnie z tego koszmaru.

Wyszedłem tylnym wyjściem, tym samym co kilka dni wcześniej uciekałem z Valensią. Niebawem miało wzejść słońce i rozpocząć nowy ciężki dzień, w którym znowu musiałem szukać dziewczyny.

Drzewa zakołysały się od wiatru wyglądając jakby ukazywały mi drogę, którą miałem iść.

— Bardzo głośno krzyczysz. — podskoczyłem na kobiecy głos.

Przy mnie wyłoniła się Caitleyn z papierosem w dłoni. Stała przed uszkodzoną barierką tuż przy schodkach i opierała się plecami o ścianę domu. Jej długie blond fale unosiły się, by następnie opaść. Miała ciemny makijaż sugerujący, że niedawno wróciła z sesji bądź pokazu, a ubrana była w długi beżowy sweter, aż do kolan.

— Jeżeli jesteś nowym chłopakiem Valensii wiedz, że niedługo możesz nie żyć. — powiedziała z chłodnym uśmiechem. — Lubi zabijać tych, których kocha.

Zaciągnęła się papierosem wypuszczając dym, który poleciał wprost na mnie. Odgoniłem go rękoma stając do niej twarzą.

— Wiesz gdzie jest moją córka? — zadała to pytanie, ale na pokaz.

Wcale nie dbała o to, gdzie była Valensia. Dla Caitleyn liczyło się tylko dobre wrażenie i rozpoznawalność.

— Prawdopodobnie gdzieś w lesie, muszę ją znaleźć. 

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz