Rozdział 24

57 8 0
                                    

— Snow? — mój głos załamał się i nie dlatego, że byłem słaby, lecz nie dowierzałem w to co widzę.

Spędziłem lata w więzieniu planując zemstę na ich dwójce. Teraz widząc przed sobą brata zdałem sobie sprawę, że został mi tylko on. Nie mieliśmy już rodziców, a Colton został zamordowany.

— Jayden, wyszedłeś. — nie wydawał się szczęśliwy z tego faktu, wręcz wymawiał to z zawiedzeniem jakbym przerwał mu najpiękniejszy czas w życiu.

Kiedyś byliśmy nierozłączni mając siebie we trójkę, dziś staliśmy się wrogami, którym zależało tylko na życiu pewnej dziewczyny. Ja chciałem ją zniszczyć, a on chronić. Role odwróciły się, więc Valensia ponownie mogła mieć wsparcie od jednego z braci Vittore.

— Zabije cię uwierz mi, ale najpierw ją... — urwałem obracając się za siebie. —... zwiała. — dodałem uderzając ręką w powietrze.

— Sam powiedziałeś, że nie da się jej złapać. Możemy ją widzieć, śledzić, a nawet czuć, lecz nigdy jej nie dogonimy jeśli sama nie zechce. — odparł momentalnie poważniejąc, rzadko taki był. To on najczęściej się śmiał bądź żartował, a teraz nie przypominał siebie.

Jego zielone tęczówki wywiercały we mnie dziurę, jakbym to ja zniszczył sobie życie, ale to ona zawsze nam je odbierała. Wcześniej byłem głupi myśląc, że chronię coś pięknego.

— Powiedz, że nie zrobiłeś tego. — prychnąłem spuszczając wzrok na jego dłoń, a dokładniej palec z obrączką. Taką samą jaką nosiła ona.

— Minęło dziewięć lat. — chciał sprostować, lecz uniemożliwiłem mu to:

— Dziewięć lat, przez które siedziałem za was!

Byłem wściekły na niego. Spędził te lata jako szczęśliwy mąż z kobietą, którą wcześniej kochał nasz przyjaciel i ja. Wszyscy popadaliśmy w jej grę i żaden z nas nie potrafił tego właściwie zakończyć, aż do teraz.

Podszedłem do niego łapiąc za czarną bluzę i unosząc go nieco w górę. Mój brat z podłym uśmieszkiem na twarzy zaczął kaszleć.

— Jak udało ci się uniewinnić morderstwo Valensii? — zapytał na co gwałtownie puściłem go.

— Uniewinnić? Wsadziłbym ją za kraty jeżeli bym mógł. — zakpiłem.

— Więc kto...

— Nie obchodzi mnie to, chce tylko ją zabić. Poderżnąć gardło tak jak ona zrobiła to Coltonowi.

— Lata temu również tego pragnąłem... — zaczął mówić. — Wtedy ty mi przeszkodziłeś, więc czemu ja mam teraz pozwolić ci ją zabić, skoro ty zabrałeś mi taką możliwość.

Wywróciłem oczami wkładając ręce do kieszeni bluzy. Mocny wiatr przyprawiał ciarki na mojej skórze, a Snow marnował zbyt cenna czas.

— Gdzie poszła? — spytałem wprost ignorując jego miny.

— Mnie się pytasz, nikt tego nie wie.

Chciałem mu dopiec, sprawić, żeby uśmiech zniknął raz na zawsze z jego twarzy. Aby był tak samo nieszczęśliwy jak ja.

— Wiedziałeś, że przyszła dzisiaj na cmentarz? Wszyscy wiemy kto tam leży. — odparłem i ku zaskoczeniu Snown natychmiast przybrał obojętny wyraz. — Valensia może i cię kocha, lecz bardziej od ciebie kocha go i już na zawsze będzie.

Snow założył kaptur na głowę po czym zagryzł dolną wargę mrużąc także oczy.

— Tu już nie chodzi o to kto ją złapie, lecz kto pierwszy będzie wiedział gdzie jest.

— Rzucasz mi wyzwanie? — uniosłem lewą brew.

— Tak, Jayden. Jeżeli pierwszy ją znajdziesz możesz zrobić co chcesz, lecz jeśli ja, zostaw nas w spokoju.

Valensia mogła być wszędzie, lecz oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że nie opuści Hazlehurst, bo coś ją tu sprowadziło.

— Jeżeli ją znajdę... — nie mogłem dokończyć, gdy oboje usłyszeliśmy dziecięcy głos obok nas.

Zwróciliśmy głowy w stronę drzewa przed którym stał chłopiec ubrany w czarne spodnie, białą koszulkę oraz niebieską czapkę z daszkiem na głowie.

— Przepraszam. — zwrócił się do nas unosząc w górę wskazujący palec. — Jeżeli szukacie dziewczyny z czarnymi włosami musicie udać się do czarnego kruka.

Zdziwiony przypatrywałem się dziecku.

— Jakiego czarnego kruka? — dopytał Snow.

— Oh, to taki bar. Myślałem, że będziecie wiedzieć. No cóż muszę iść, mama mnie szuka.

Chciał odjeść za drzewo, lecz zawołałem za nim:

— Chłopcze!

Przystanął w miejscu patrząc na mnie swoim przenikliwym spojrzeniem niebieskich tęczówek.

— Powinniście się jej bać, ale tego nie robicie. — odpowiedział pewnie. — Bójcie się mroku, bo to w nim wszyscy się znajdziemy.

— Te słowa, ktoś je kiedyś powiedział. — odezwał się Snow.

Twarz tego chłopca przypominała mi dzieciństwo, była taka znajoma, beztroska i  szczęśliwa. Spojrzałem na brata wiedząc, że również to poczuł, a później popchnąłem go idąc tam, gdzie powiedział chłopiec.

Wyruszyliśmy przed siebie wiedząc, że nie liczyło się tylko złapanie Valensii, a jej życie.


𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz