Rozdział 3

256 12 0
                                    

Dobiegłam pod drzwi do mojego domu i w pośpiechu zaczęłam wyjmować klucze z małej torebki, którą miałam na ramieniu. Ręce drżały mi na tyle mocno, że te spadały mi, a ja nie potrafiłam ich dokładnie włożyć do zamka.

Co chwilę odwracałam się za siebie w obawie, że ten mężczyzna pobiegł za mną.

Gdy udało mi się przekręcić zamek i otworzyć drzwi wpadłam w pośpiechu do środka ponownie je zamykając z głośnym hukiem.

Oparłam się o ścianę tuż obok oddychając ciężko.

Dopiero, gdy po parunastu ciężkich oddechach udało mi się uspokoić mogłam na spokojnie zacząć myśleć.

W domu wciąż panowała pustka jaką zostawił po sobie Jake odchodząc. Wszystkie światła były wyłączone, a rzeczy leżały tak jak kilka dni temu.

Odetchnęłam z ulgą czując jak moje mięśnie rozluźniają się przez co mogłam także stanąć o własnych siłach odpychając się od ściany.

Sięgnęłam włącznika po prawej stronie, a światła momentalnie zapaliły się w połowie domu ukazując mi puste pomieszczenia.

Przeszłam do kuchni kładąc torebkę na blat i sięgając do niej po telefon. Wybrałam numer Caitleyn czekając już tylko, aż odbierze.

— Mamo. — odparłam na wydechu słysząc głośne sapnięcie po drugiej stronie.

— Valensio. — powiedziała upominająco.

No tak...

— Caitleyn. Ktoś próbował mnie porwać.

Ponownie głośno odetchnęła.

— Ależ o czym ty mówisz Valensio, ochroniarz miał cię odwieźć pod sam dom.

W tle słyszałam rozmowy innych ludzi oraz cichą muzykę.

— Właśnie wróciłam z lasu, przez który biegłam. Ten mężczyzna mnie wysadził i gonił, aż do teraz. — tłumaczyłam.

— Przyślę do ciebie kogoś, a teraz zamknij dom i uspokój się Valensio.

Rozłączyła się.

Czy naprawdę tak mało dla niej znaczyłam?

Opadłam rękoma na blat podpierając się o niego i spuszczając w dół głowę. Normowałam swój oddech czując jak palce zaczynają mi drętwieć.

Nie bez powodu od lat mieszkałam w samym środku lasu, gdzie nie przychodzili ludzie. Miałam zniknąć ze społeczeństwa tak bardzo jak było to możliwe.

Żyłam w dolinie twarzy, do której przyprowadził mnie tata mówiąc, że będę tu bezpieczna. Teren otoczony murami oraz mnóstwem kamer, posiadający także kuloodporne szyby czy nawet mnóstwo kodów na bramach i drzwiach.

Nigdy nie powinnam stąd wychodzić. Popełniłam błąd o jakim uprzedzał mnie Jake kilka miesięcy temu.

Nie wychodź stąd Valensio, nawet gdyby coś mi się stało, masz pozostać w ukryciu.

Lecz miłość do ojca i chęć pożegnania go okazały się zbyt silne, bym mogła nie pójść na jego pogrzeb.

— Cereti! — zawołałam swoją kotkę, która powinna przechadzać się po domu. — Chodź do mnie! — dodałam głośniej.

Jednak nie przychodziła.

Podeszłam do stojaka z alkoholami i wyjęłam z niego butelkę whisky, którą po chwili odkręciłam. Upiłam dosyć solidny łyk krzywiąc się od razu na gorzki posmak.

Byłam zbyt młoda na picie, lecz ostatnimi czasy zdarzało mi się to często. Ciężko było mi pogodzić się z odejściem Jakea. Był moim jedynym wsparciem i rodziną do tej pory.

Pomógł mi, gdy tego potrzebowałam. Wychował mnie i będę mu za to już do końca wdzięczna, bo dał mi coś czego moja matka nie potrafiła.

Podeszłam do drzwi balkonowych przesuwając je w bok i tym samym wpuszczając zimne powietrze do środka.

— Fabiolo! — tym razem przywoływałam drugą kotkę, która miała w zwyczaju przesiadywać na dworze.

Ale ona również nie przychodziła.

Z butelką trunku w dłoni, a drugą trzymającą kurczowo sweter na piersi wyszłam na świeże powietrze rozglądając się wokoło. Panował mrok spowity jedynie nielicznymi lampkami w altance tuż obok domu.

Gdy obróciłam się w bok wiatr powiał moimi krótkimi włosami, które odsłoniły mi widok na jedno z drzew, którego gałęzie poruszały się wraz z wiatrem.

Zmrużyłam oczy dostrzegając w oddali coś niewielkiego zwisającego z jednej z nich.

Odwróciłam się za siebie przymykając drzwi i powędrowałam tuż w to miejsce.

— Fabiolo, zejdź z tego drzewa. — powiedziałam podążając bliżej niego.

I faktycznie mój kot znajdywał się na tym drzewie, lecz nie wyglądał tak jak chciałam go zastać.

Gdy kropla krwi skapnęła na moje czoło krzyknęłam z całej siły, zaczęłam panikować wycofując się w tył i mając przed sobą obraz martwej kotki powieszonej na gałęzi.

Żółć podeszła mi do gardła, kiedy obraz stawał się coraz wyraźniejszy, a do mnie docierało to co właśnie miało miejsce.

Zastanawiałam się tylko, dlaczego. Dlaczego ktoś zrobił krzywdę mojej kotce, nie mnie.

Poczułam za sobą chłód na co przeszył mnie zimny dreszcz po całym ciele, a kilka kroków później zderzyłam się z czyimś ciałem znajdującym się tuż za mną.

Otworzyłam usta zaczynając po cichu oddychać. Sądziłam, że wtedy zniknie. Że to tylko pourazowa halucynacja.

— Boisz się, Valensio? — zachrypły głos dotarł do mojego ucha, gdy osoba za mną nachylała się przy nim szepcząc wprost w nie.

Butelka, którą trzymałam do tej pory wysunęła się z mojej dłoni upadając na ziemię i tocząc się w tył wprost pod nogi tej osoby.

Jak mogłam się bać, kogoś kogo nie widziałam?

To głupie bać się czegoś tylko na podstawie tego jak wygląda, a jednak właśnie to robiłam.

— Nawet nie widzę twojej twarzy. — odparłam lekko załamanym głosem.

— Faktycznie. — powiedział. — Nigdy nie zobaczysz, tego co zniszczy ci życie Valens.

Dłoń mężczyzny znalazła się na moim ramieniu, a ja kątem oka dostrzegłam, że trzyma pomiędzy palcami białą chustkę.

— Więc, chcesz mnie skrzywdzić? — przełknęłam nerwowo ślinę widząc jak tajemnicza osoba zaczyna przykładać mi ją coraz bliżej twarzy.

— Nie, nic ci nie zrobię. — zaśmiał się cicho. — Ja tylko chcę otworzyć ci oczy dziewczynko i pokazać prawdę, której wyzbyłaś się zbyt łatwo.

Moja głowa z braku kontroli wylądowała na jego ramieniu, a powieki zaczęły stawać się zbyt ciężkie, bym mogła zachowywać przytomność.

— Nie zasługujesz na spokój ani ulgę.

𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨


Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz