Rozdział 22

69 8 0
                                    

Zemsta na Valensii Valentine #2

Podeszłam do ekspresu na kawę włączając go. Ciepła woda poleciała wprost do mojego kubka, a chwilę później mogłam cieszyć się jedyną energią dzisiejszego dnia.

Od rana siedziałam przy papierach z kancelarii próbując znaleźć jakiś zły zapis na korzyść mojego klienta, ale nic z tego. Sprawa była cięższa niż się spodziewałam i nie wiem czy uda mi się ją dokończyć do świąt.

Złapałam się wolną ręką za obolałą skroń jęcząc przy tym cicho. Nigdy nie spodziewałam się zostać prawniczką, ale to jedyne wyjście, abym mogła mieć dostęp do niektórych akt.

— Valensio! — na moje imię odwróciłam się za siebie widząc Snowa w czarnym garniturze.

Wrócił z pracy odkładając swoją czarną teczkę. Położyłam kubek na blat pędząc w jego kierunku. Wpadłam mu w ramiona całując czule w policzek.

— Wiesz już coś? — zapytałam z uśmiechem na twarzy.

Nasze życie zmieniło się zupełnie od sytuacji w lesie. Musieliśmy zaszyć się na drugim końcu Stanów, aby nikt nas nie znalazł. Byliśmy poszukiwani przez dwa lata ukrywając się w opuszczonych domach, aż pewnego dnia dowiedzieliśmy się o umożeniu naszych spraw. Ktoś wpłynął na zeznania i zostaliśmy uniewinnieni.

— Ostatni ślad urywa się w kawiarni przy szkole. — odpowiedział, a ja od razu posmutniałam.

— Minęło dziewięć lat, a my dalej niczego nie znaleźliśmy. — puściłam go odsuwając się o krok do tyłu. — Jak to możliwe? — dodałam ze łzami w oczach.

Przez dziewięć lat nie udało nam się znaleźć niczego co mógłby otwierać srebrny kruk. Przeanalizowaliśmy wszystkie miejsca, w które chodził Peter. Zwiedziliśmy tysiące miejsc, ale nigdzie nie było odpowiedzi.

— Uda nam się, zobaczysz. — odparł z ciepłem w głosie, wystawiając przed siebie ręce, abym znów do niego podeszła.

Złapał mnie w talii przyciągając maksymalnie blisko siebie po czym pocałował mnie w czubek głowy.

— Żałujesz czasem? — spytałam patrząc w niewidoczny punkt. — Tego, że wybrałeś mnie, a nie go.

— Nie żałuję niczego Valensio. — zapewnił.

Te wszystkie lata minęły nam jak parę dni, w których wciąż czuliśmy na sobie czyjś wzrok.

— Pójdę się wykąpać. — powiedziałam odrywając się od mężczyzny.

Przeszłam do łazienki na samym końcu długiego korytarza i zamknęłam za sobą drzwi.

Znalazłam się przed lustrem po czym sięgnęłam po opakowanie leków na umywalce i wysypałam jedną tabletkę na rękę.

— Przecież dobrze się czuje. — powiedziałam, a mój głos odbił się w niemal pustym pomieszczeniu.

Mało co pamiętam sprzed dziewięciu lat, żyłam wtedy z epizodu do epizodu. Kończyła się mania, a zaczynała depresja i tak w kółko, dopóki Snow nie uratował mnie karząc brać leki. Ale po co mam je brać, skoro nie czuje się chora.

Wrzuciłam z powrotem tabletkę do opakowania zakręcając je szczelnie. Odwróciłam głowę, aby spojrzeć przez okno wychodzące na las i wtedy zobaczyłam to.

Mężczyznę ubranego na czarno, który stał za drzwiami balkonowymi. Zamarłam w jednej chwili, a z mojej dłoni wypadło pomarańczowe pudełeczko, które upadło na podłogę.

Zobaczyłam go w odbiciu na ekranie mojego laptopa. Ubrany na czarno, emanujący mrokiem.

— Jayden? — wyrzuciłam zaskoczona.

Podbiegłam do przeszklonych drzwi przekręcając klamkę, lecz ta nie ustępowała. Stał tam, a ja nawet nie mogłam zobaczyć jego twarzy.

— Valens?! — dobiegł mnie krzyk snowa. — Valens! Co się stało? — pukał w drzwi do łazienki.

— Nie odchodź. — mówiłam do Jaydena za szybą. — Błagam.

Nagle dotarł do mnie głośny huk, a oglądając się za siebie zobaczyłam Snowa wyważającego drzwi.

— To wszystko działo się naprawdę. — wyszeptałam z powrotem odwracając się do okna, ale go tam już nie było.

Prawda była inna niż chcieliśmy widzieć. Wraz ze Snowem wyparliśmy jakiekolwiek wspomnienia o Peterze jak i Jaydenie, zatraciliśmy się w życiu chcąc, aby przypominało zwykłe życie zapominając jednocześnie kim byliśmy. Gdy dotarło do mnie co zrobiłam przed laty znowu wróciła moja choroba.

— Musisz wziąć leki. — potrząsał mną.

— Zabiłam go. Zabiłam Petera.

— To nie prawda. Szukamy na to dowodów od lat Valensio, że go nie zabiłaś. — próbował do mnie przemówić Snow.

— A Jayden chciał zabić mnie. — dodałam przemieniając swój ton na bardziej groźny. — Dlaczego zapomniałam o tym?

Przez tyle lat szukaliśmy w złych miejscach. Wyparłam wszystko co było związane z Peterem, a odpowiedź była taka prosta.

— Udawaliśmy szczęśliwe małżeństwo Snow. Dlaczego to robiliśmy? — zapytałam ściągając mocno brwi.

— Od dziewięciu lat nie miałaś manii ani razu, nie poddawaj się Valens.

Wróciła Valensia Valentine jaką znali inni. Ta ciemniejsza strona znowu mną zawładnęła. Miałam spokojne życie dopóki znowu w nim nie zawitałeś Jaydenie Vittore.

— Weź leki. — kontynuował brunet.

— Przecież jestem zdrowa, zawsze byłam to ty mnie zmieniłeś.

Wyrwałam się spod jego dotyku i zaczęłam zmierzać w dobrze znanym mi kierunku.

— Dokąd idziesz? — spytał, gdy zaczęłam ubierać buty.

— Dokończyć to co zaczęłam lata temu.

I wyszłam nie licząc się z niczym w tej chwili. To było silniejsze niż cokolwiek innego w moim życiu, a ja potrzebowałam znać prawdę.

— Valens!

Nie mógł mnie zatrzymać. Nikt nie mógł, a jedyna osoba, która zmieniła coś w moim życiu, i która mogła zmienić mnie, nie żyła, tak samo jak ja powinnam nie żyć od postrzału w lesie.

Moja mroczna strona znowu mną zawładnęła, a ja pozwalałam, aby odebrała mi wszystko to co stworzyłam.

— Idę po ciebie Jayden.

𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz