Rozdział 6

206 12 0
                                    

— Już mówiłam Caitleyn. — wyrzuciłam patrząc na blondynkę.

Stała przede mną ubrana w jasny garnitur i pachniała wanilią. Zapachem, który zawsze pamiętałam jako ją, moją mamę. Nie kobietę, która zapominała, że ma dziecko.

— Mam uwierzyć Valensio, że dwóch mężczyzn cię śledzi, weszli do domu pełnego kamer z wiedzą kim jesteś i nic nie wzięli ani tym bardziej nic ci nie zrobili? — spytała zła.

Miałam ochotę zacząć płakać i wtulić się w pierwszą lepszą osobę. Znowu przypominałam sobie o stracie Jakea.

Moje ciało nieustannie trzęsło się, ale nawet nikt tego nie widział. Wszyscy ochroniarze przeczesywali dom, a ona odwracała wzrok nie chcąc na mnie spojrzeć.

— Tak było. — powiedziałam z przekonaniem.

Przecież oni byli tu naprawdę. To nie mógł być sen.

W naszym kierunku zaczął zmierzać wysoki brunet. Odpowiedział coś szybko na słuchawce po czym odparł w naszą stronę:

— Nagrania z kamer zostały usunięte. — stanął na baczność krzyżując ręce na piersi.

Caitleyn uniosła głowę na wysokość mojego spojrzenia i mimo, że chciałam aby patrzyła na mnie, teraz tego żałowałam.

— Brałaś. — wyrzuciła z łatwością na co od razu zaprzeczyłam.

— Nie.

Tak bardzo potrzebowałam teraz taty, tylko on mógł mi uwierzyć, że nie zwariowałam.

— Tylko ty i Jake znaliście kod, a jak przyszli ochroniarze byłaś nieprzytomna. — zasugerowała mając na myśli mnie leżącą kilkanaście minut wcześniej leżałam.

— Bo mi coś podali. — próbowałam dalej.

Mój głos przepełniony był żalem oraz lamentem. Nie potrafiłam na nikogo spojrzeć prawdziwie, wiedząc że oni wszyscy chcieli, abym jedynie zniknęła teraz ze świata.

— Dziecko, nie przysparzaj mi teraz problemów. — powiedziała odwracając się do mnie plecami. — Taka sama jak ojciec. — dodała ciszej robiąc krok.

— Jake przynajmniej mnie chciał. — i wtedy powiedziałam to.

— Koniec Valensio. W tej chwili wsiadasz do samochodu i jedziesz do mnie. — tylko na moment odwróciła się z powrotem już później wychodząc z domu. — Nie wiem skąd ta dziewczyna ma pomysły na takie bzdury.

I znowu stałam się dla niej problemem. Znowu przestała mnie widzieć, zapomniała o mnie jak o tacie siedemnaście lat temu, bo dla Caitleyn liczyła się tylko sława. To, aby nikt nie zakłócał jej blasku i, by mogła w nim trwać tylko ona sama.

Gdy popełniłam błąd trzy lata temu przysłała prawników i opłaciła rozprawę, ale nigdy się nie zjawiła. Nie spytała się mnie co zaszło na szczycie schodów, nikt nie spytał. Nazywali mnie morderczynią nie wiedząc czemu to zrobiłam.

To zawsze było i będzie dla mnie najbardziej bolesne.

Te wszystkie spojrzenia wyrażające jednocześnie strach i obrzydzenie. Obelgi w moją stronę czy nawet to, że nie mogłam pójść na pogrzeb Petera. Osoby, którą kochałam ponad wszystko. Świadomość, że nasze ostatnie pożegnanie odbyło się w chwili jego upadku.

Gdy widziałam jak jego czaszka roztrzaskuje się rozbryzgując krwią wokoło.

— Valens!

Otrząsnęłam się na krzyk Caitleyn, która czekała na mnie przy samochodzie. Odwróciłam się ostatni raz za siebie czując jak siedemnaście lat mojego życia pozostaje w tym domu tworząc zupełnie inną Valensie Valentine. To tak jakbym nakładała nową twarz, znowu była kimś nowym.

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz