Rozdział 5

225 11 2
                                    

Widząc uchylone drzwi balkonowe wdarłem się szybko do środka zastając tam mojego brata trzymającego Valensie w ramionach.

— Źle reaguje na leki. — odezwał się niosąc ją na kanapę, na której ją ułożył.

Podszedłem bliżej, ale wciąż trzymałem dystans jak to robiłem do tej pory.

Jej brązowe kosmyki opadły na jasną poduszkę. Skóra dziewczyny zaróżowiła się lekko, a usta otworzyły delikatnie pozwalając jej przez nie oddychać.

Gdy znów ją ujrzałem po tylu miesiącach czułem się jakby w moich żyłach na nowo zaczęła płynąć krew. Jakby mój rozum w końcu zaczął myśleć o kimś innym niż o sobie.

— Coś ty jej podał. — odparłem wściekły widząc ją w takim stanie.

Valensia od lat zmagała się z uzależnieniem, z którego nie tak dawno wyszła, a on podał jej wbrew planu jaki mieliśmy leki.

— Za pięć góra dziesięć minut zjawi się tu ochrona jej matki, chyba nie chcesz, aby słyszeli krzyki Valensii. — dopytał wstając i prostując się.

W porównaniu do niego ja nie myślałem logicznie przy niej, dlatego on dostał to zadanie. Mnie oddalali jak najdalej od niej, bo nie potrafiłem się kontrolować.

— Ale kota mogłeś sobie odpuścić. — dodałem groźniej wiedząc jak Valensia kochała swoje zwierzęta.

— Oh, może jeszcze mam utulić ją do snu? — zażartował podchodząc do półki i biorąc z niej czarny kask. — Nie zapominaj kim ona jest. — dodał nakładając go na głowę.

Widziałem jak wychodzi w pośpiechu nie siląc się o pożegnanie. Odetchnąłem głęboko ponownie podchodząc bliżej dziewczyny. Usiadłem obok niej czując zapach lasu, który rozchodził się po całym domu.

Mój brat żartował mówiąc o tym, by się w nim zakochała, ale ja właśnie tego pragnąłem. By Valensia zakochała się we mnie tak jak w Peterze. Zazdrościłem mu tego. Dziewczyny, która robiła dla niego wszystko. Zazdrościłem mu jej. Miał ją, a mimo to jej nie chciał.

Kucnąłem pomału przed kanapą.

— Ja bym cię kochał, zawsze. — wyrzuciłem z siebie unosząc powoli dłoń ku jej twarzy.

Bałem się jej dotknąć. Od lat tylko obserwowałem ją nigdy nie będąc  bliżej niż teraz.

Moja ręką zadrżała znajdując się centymetry od brunetki. To było coś niesamowitego móc ją oglądać z tak bliska.

Jej oczy delikatnie otworzyły się, ale wciąż pozostając przymrużone. Brązowe tęczówki pochłonęła czerń jej źrenic.

— Peter? — zapytała cicho maniacząc.

Czy to chore jeśli chciałem zabić kogoś kto i tak już nie żył?

— Pamiętaj Valensio, że twój upadek nie jest moją winą.

Winna była jedynie ona za to co zrobiła, a ja nie mogłem powstrzymywać swoich braci przed tym co chcieli zrobić. Należało się jej i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, lecz jeszcze lepiej wiedziałem o swoich uczuciach do niej.

Wyjąłem swój nożyk z kabury na nodze chcąc do końca pozbyć się lin. Każdy z nas miał swój z własnym cytatem. Ja miałem z czerwoną rękojeścią.

— Mężczyzna z lasu. — powiedziała cicho patrząc na mnie.

Moje ciało spięło się przez moment widząc jej ciemne tęczówki, lecz uświadomiłem sobie, że mogę dalej pozostać dla niej kimś obcym.

— Nie widzisz mnie. — powiedziałem przekonująco.

A jednak patrzyła się na moją twarz jakby ją dokładnie analizowała. Chciałem, by to była prawda. Aby zobaczyła mnie i wiedziała jaki jestem wstrętny. By bała się mojej twarzy śniąc o niej koszmary.

Jej ręka zsunęła się na ostrze, bez wahania chwyciła je rozcinając sobie skórę na dłoni i odsuwając od siebie. Nie mogłem jej odmówić pozwalając, aby to robiła.

Krwawiła na moich oczach.

— Ale wiem, że to ty.

Wiedziała, że nic jej nie zrobię. Wypuściłem ją w lesie pozwalając uciec, więc teraz się nie bała.

— Nie myśl, że jesteś ze mną bezpieczna. — powiedziałem tuż nad nią. — Jestem inny niż oni.

— Chcecie... zemsty za niego? — spytała urywanie.

Wciąż działał na nią lek, więc nie zdawała sobie sprawy, że to wszystko dzieje się na prawdę. Że jestem przy niej chcąc ją ochronić, a z drugiej strony skrzywdzić w niewyobrażalny sposób.

— Zamknij już swoje śliczne usta Valensio, bo zaraz wepchnę ci w nie ten nóż.

To był pierwszy raz, gdy jej zagroziłem. Walka jaką toczyłem w sobie wahała się bezustannie będąc porównywalną do wbijania małych szpileczek w moje serce.

— Valens! — ktoś krzyknął za drzwiami domu.

Po chwili usłyszałem jak ochroniarze wchodzą do środka na co zerwałem się wybiegając na zewnątrz.

I znów byłem za szybą jedynie się przyglądając. Nienawidziłem tego w jak dziwny sposób reagowałem na jej bliskość. Moi bracia bez problemu mogą się do niej zbliżyć, a nawet zadać jej krzywdę, ale nie ja. Nie potrafiłbym skrzywdzić Valensii w żaden sposób.

Nałożyłem kaptur na głowę oddalając się w mrok za sobą.

𝓢𝓦𝓑 𝓗𝓞𝓡𝓛𝓔𝓨

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz