Rozdział 20

97 9 0
                                    

— Tak Jayden, to pułapka. — przyznał Snow odsuwając się od dziewczyny.

Stali przede mną w mroku, który zaczynał się rozjaśniać. Pierwsze promienie słońca zaczynały padać na twarz Valensii, która stała niewzruszona przyglądając się.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — zapytałem ją.

Odwracała głowę nie chcąc na mnie spojrzeć, bo przecież i tak dla niej byłem tylko rozmazaną, nic nie znaczącą zabawką, której nie mogła zobaczyć.

— W porządku. — kiwnąłem głową, powoli i niemal niezauważalnie, utwierdzając się w moim przekonaniu kim dla niej byłem. — W porządku, naprawdę rozumiem. — powtórzyłem z wyraźniejszą nutą pewności w głosie.

Snow złapał ją za rękę odwracając się do mnie plecami. Chcieli odejść zostawiając mnie na miejscu zbrodni, a ja musiałbym tłumaczyć policji, dlaczego mój młodszy brat nie żyje, ale bardziej niż wyjaśnień nie mogłem znieść widoku ich razem, bolał mnie jak cholerny ogień wypalający pomału moje ciało.

— Valensio Valentine! — zawołałem nic zdołali odejść dalej. Brunetka odwróciła się do mnie ze zmarszczonymi w zapytaniu brwiami i zmrużonymi oczami. — Nigdy nie pozwolę odejść ci z moim ostatnim bratem.

Uśmiechnęła się promiennie. Przełknąłem ślinę i poczułem coś, co zastraszająco przypominało panikę, która właśnie wybuchła w moim wnętrzu. Było już jednak za późno, aby jej zapobiec. Wytarłem szybko łzy, które nazbierały się przy moim nosie i również przybrałem uśmiech.

— Kiedy zrozumiesz, że to nie ty decydujesz o przebiegu losu Jayden. — wywróciła oczami obracając się.

Pozwalając jej odejść straciłbym nie tylko ją samą, ale i również moją ostatnią rodzinę. Nie ważne jak bardzo tego unikałem, musiałem tak postąpić. Musiałem zniszczy ją zanim to ona zniszczyłaby nas.

W lesie, gdzie nie widać twarzy, czarny kruk na drzewie siedzi martwy. Kruk czarne pióra ma i kruka trzeba zniszczyć nim to on wyniszczy nas.

— Wybacz mi Valensio, przecież wiesz, że nigdy nie chciałem cię skrzywdzić. — wyrzuciłem to z siebie.

Gdyby nie śmierć Petera nic z tych rzeczy nie wydarzyłoby się naprawdę. Przez to morderstwo wszyscy musieliśmy przeżywać cierpienie.

Kochałem ją, ale ona wolała uwolnić swoją mroczną stronę. Wolała zemstę, której pragnęła bardziej niż czegokolwiek.

Twarze, których nie widać zniszczą cię. Piękny czarny kruk o wschodzie strzeli, strzała serce przeszyję twe.

Gdy pierwsza kropla deszczu skapnęła na ziemię, można było usłyszeć krzyk wymieszany z wyrywaniem duszy, był to mój krzyk.

Chmury zasłoniły całkowicie słońce i znowu zapanowała ciemność. Ciało opadło bezwładnie na mokrą ziemię, a ja czując krople uderzające o moje własne ciało wyruszyłem przed siebie.

— Valens!

Nie zdążyłem złapać dziewczyny, lecz zdążyłem zobaczyć jak jej tęczówki powracają do tych, które kochałem.

— Głupi chłopiec. — wypluła krew z buzi roniąc pierwsze łzy. — Postąpiłeś tak samo jak ja lata temu. — zniżyłem spojrzenie na strzałę, która przebiła jej serce na wylot.

Złapałem Valensie w ramiona zaczynając płakać. Jej ręka zsunęła się ranę próbując wyjąc strzałę, ale uniemożliwiło jej to kolejne zadławienie się krwią.

— Nie chciałem. — wyszlochałem kręcąc przecząco głową. — Zmusiłaś mnie do tego.

Kto by się spodziewał, że chroniłem ją przed moimi braćmi, a to ja sam okazałem się jej katem. Wiedząc, że zabije Valensie, sam bym się przed tym zastrzelił. Żałowałem, tak cholernie żałowałem tego co zrobiłem.

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz