Rozdział 9

174 12 0
                                    

— Jedna rzecz Valensio. I tak się we mnie zakochasz.

Dziewczyna uniosła lewy kącik ust w górę patrząc nad moją głowę. W jej brązowych tęczówkach ujrzałem błysk, który mnie zmartwił. To było jak przeczucie czegoś złego, z czym nie mogłem walczyć.

— Jak to szło? — spytała wyniośle, lecz nie mnie. — Oko za oko, ząb za ząb, ale nigdy nie można odbierać duszy za duszę Jayden. — zaakcentowała hardo moje imię nawet na mnie nie patrząc, wtedy zmarszczyłem brwi unosząc głowę wyżej, by dorównać jej spojrzeniu.

Dlaczego nie skupiała się na mnie?

— Odwróć się. — poruszyła delikatnie ustami cicho wydobywając z nich te dwa słowa.

Moja twarz rozluźniła się, gdy zdałem sobie sprawę kto stał za mną i do kogo zwracała się dziewczyna.

— Co wy robicie? — rzuciłem zgorzkniało wiedząc, że to moi bracia.

I nie myliłem się słysząc po chwili najstarszego z nas.

— Czekamy, aż zejdziesz nam z drogi. — jego głos był spokojny co nie zdarzało się na co dzień.

Wśród naszej trójki to ja byłem najbardziej opanowany oraz racjonalny podczas, gdy oni od zawsze robili głupoty, z których ciężko było się wymigać. Nigdy nie brali odpowiedzialności za swoje czyny doprowadzając do nieodwracalnych szkód, lecz tym razem zachowywali się zupełnie inaczej. To nie były już szczeniackie wygłupy, a planowane morderstwo.

— Mieliście nie robić jej krzywdy. — wtedy odwróciłem się widząc ich w pełnej okazałości.

Przechyliłem głowę w bok zaciskając, aż do bólu szczękę.

Snow, czyli najstarszy z nas. Wysoki dwudziestoletni brunet z zielonymi oczami, ulubieniec rodziców i były szkolny kapitan drużyny. Nie różnił się niczym od pozostałych, z wyjątkiem jego sekretu, który ukrywał od małego. Interesowała go śmierć do takiego stopnia, że zabijał zwierzęta upolowane w lesie za naszym domem przeprowadzając na nich często okrutne sekcje.

Stał teraz przede mną ubrany w długi czarny płaszcz i spoglądał na mnie jakbym to ja sam zabił naszego przyjaciela.

— Ale plan się zmienił. — odpowiedział mi obracając w dłoni sztylet.

Każdy mężczyzna z rodziny Vittore dostawał sztylet na swoje osiemnaste urodziny, lecz nie dostawaliśmy ich po to, aby kogoś zabijać.

Uśmieszek wciąż krążył po jego twarzy. Odsunąłem się w tył wyciągając rękę w stronę Valensii. Wtedy ujęła ją mocno mnie łapiąc.

Drugi brat, Colton również wyciągnął swój i oboje zaczęli zbliżać się niebezpiecznie do Valensii.

Nasz najmłodszy brat był nieco niższy niż ja, miał tak samo ciemne włosy i zielone tęczówki. Ledwo skończył osiemnaście lat, a Snow już go wprowadził w swój plan.

Musiałem skupić się na rozwiązaniu tej sytuacji, ale ujrzawszy jak mężczyźni mierzą do nas sztyletami jedyne co byłem w stanie zrobić to dać Valensii czas na ucieczkę.

— Krzywdząc ją krzywdzisz Petera. — odezwałem się cofając powoli w tył wraz z brunetką.

— Nie mogę skrzywdzić zmarłego.

— On by tego nie chciał. — próbowałem z nimi walczyć.

Moje powieki przymknęły się na moment, a ja poczułem pod opuszkami ciepło ciała dziewczyny.

Przysiągłem, powiedziałem w myślach.

Pierwszy nóż został wbity w moje ramię, z którego bryznęła stróżka krwi. Złapałem za niebieską rękojeść wyciągając go ze mnie.

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz