Rozdział 7

198 11 1
                                    

3 lata wcześniej, 4 dni po śmierci Petera

Siedzę na parapecie w moim pokoju wpatrując się w widok za oknem, ale nie widzę go. Patrzę się, lecz nie dostrzegam niczego.

Znowu dociera do mnie pukanie do drzwi. Nawet się nie odwracam wiedząc, że to Jake z kolejną tacą jedzenia.

Przychodzi tu co jakiś czas wymieniając je na nowe, mimo że nawet nie tknęłam poprzedniego.

Nie pamiętam, kiedy ostatnio oderwałam wzrok od jednego punktu. Mogło minąć tyle czasu, ale ja wciąż czułam nieustającą pustkę.

Bezustannie przypominało mi się ciało Petera, które próbowałam ratować. Już jak upadł wiedziałam, że nie żyje, lecz nie potrafiłam przestać mu pomagać dopóki lekarze nie stwierdzili ostatecznie zgonu wyrywając go z moich ramion.

— Valensio, córeczko. — odezwał się za mną tata. — Musisz wstać na zeznania.

Zeznania. Dlaczego miałam opowiadać komuś o tym co i tak było wiadome.

Tamtego dnia przestałam czuć szczęście z czegokolwiek. Czułam, że nie żyje prawidłowo, jakbym za chwilę miała wyjrzeć przez to okno i znowu zobaczyć w nim mojego chłopaka.

Ale on nie żył.

— Popchnęłam go. — odpowiedziałam mężczyźnie dalej spoglądając przed siebie.

Pamiętam doskonale zimny dotyk Petera, gdy złapałam za jego rękę przykładając ją sobie do policzka. Twarz bruneta była wtedy spokojniejsza, już na mnie nie krzyczał, gdy leżał w krwi.

— Postaramy się z mamą, by wszystko usunęli. Wyślemy cię na terapię i załatwimy dobrego sędzię.

I faktycznie jak mówił Jake, tak zrobili. Zostałam uniewinniona oraz sprawa została zagrzebana głęboko w aktach, lecz jednego nie przewidzieli.

Nie usuną mi wspomnień o pięknym chłopcu z czarnymi włosami.

Teraźniejszość

W młodości byłam kapryśna i często popełniałam błędy, które z czasem zaczęły dawać o sobie znać wraz z upływem czasu.

Dorastając pojęłam, że powinnam stać się opanowana oraz rozsądna, by moje decyzje nie sprowadzały mnie coraz to niżej.

Łapałam się na wygłupach, a nie byłam już dzieckiem. Dostrzegłam, że zachowuje się czasem zbyt dorośle, a nie byłam jeszcze dorosła.

Więc kim mogę być, by nie dostrzegano we mnie ani jednego, ani drugiego.

Znowu przebudziłam się zalana potem. Tak wyglądał każdy mój poranek od trzech lat. Bywało lepiej, ale później i tak wszystko powracało do stałej rutyny.

Ubrałam na siebie czarny satynowy szlafrok po czym popędziłam na dół krętymi schodami.

Przeszłam do pomieszczenia, z którego ulatywał słodki zapach.

— Jak ci się spało, Valensio? — zaraz po wejściu do przestronnej jadalni dopadł mnie nieznany głos.

Chwilę stałam w ciszy czekając, aż ponownie się odezwie.

— Najmocniej cię przepraszam. — mężczyzna u szczytu stołu wstał podchodząc do jednego z krzeseł po boku. — Zapomniałem, że ty nie... — odsunął je ucinając jednocześnie wypowiedź.

— Nie widzę twarzy. — podeszłam w jego stronę siadając. — Nie musisz się krępować tego mówić, Dave. — zaakcentowałam jego imię wiedząc, że to nowy mąż Caitleyn.

Twarze moich braci 18+Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz